- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Annihilator "Never, Neverland"
Drugi album Annihilator oferuje muzykę stylistycznie zbliżoną do debiutu, ale jest od niego według mnie gorszy. Utwory są bardziej ułożone i brakuje im tego nawiedzonego undergroundowego charakteru. No i Coburn Pharr nie jest najlepszym wokalistą dla tego zespołu - widziałbym go raczej w jakiejś klasycznej heavymetalowej grupie niż w thrashowym przecież Annihilator. Niestety częste zmiany składu to znak firmowy Jeffa Watersa.
Nie znaczy to jednak, że "Never, Neverland" jest złym albumem. Całość rozpoczyna całkiem niezły "The Fun Palace" z charakterystycznymi dla tego zespołu zmianami temp. Później mamy "Road To Ruin" i "Sixens And Sevens", udane utwory, które jednak nie wnoszą zbyt wiele do wizerunku grupy. Całkiem ciekawy jest proekologiczny "Stonewall", do którego nakręcony został fajny wideoklip, ale dopiero kończący pierwszą stronę bardzo rozbudowany utwór tytułowy sięga poziomu znanego z "Alicji". Lekko balladowy, z zakręconymi solówkami na początku, w środku zdecydowanie nabiera ostrości i charakterystycznej dla Watersa melodyki.
Drugą stronę rozpoczyna pokręcone "Imperiled Eyes". Ja nie wiem, jak można takie rzeczy grać, chyba bym se połamał palce, ale powinienem raczej zacząć od tego, że nie spamiętałbym wszystkich riffów do tego kawałka! "Kraf Dinner" nigdy mnie za bardzo nie kręcił, być może dlatego, że stanowił zawsze zło konieczne w oczekiwaniu na to, co miało nadejść po nim. "Phantasmagoria" to dla mnie absolutny kult! Jeden z najlepszych utworów w historii thrash metalu. Riffy mają wręcz nieziemski (bo piekielny) power i gdyby ten utwór znalazł się na "Alice In Hell", to z pewnością musiałbym przekroczyć skalę ocen recenzują tamtą płytę. Ale znalazł się tutaj i jest najjaśniejszym punktem "Never, Neverland", choć następujące po nim "Reduced To Ash" i "I Am In Command" to także znakomite thrashery okraszone popisową grą Watersa. Szczególnie ten drugi zagrany jest z prawdziwą pasją, czyli tak, jak powinien.
Myślę, że można polecić ten album każdemu zwolennikowi thrashu, bo jest to na pewno ciekawa muzyka. Tylko gdyby nie to spłaszczone brzmienie...
(Niniejsza recenzja została napisana w 1999 roku - red.)