zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku sobota, 23 listopada 2024

recenzja: Angelcorpse "Exterminate"

8.07.2010  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Angelcorpse
Tytuł płyty: "Exterminate"
Utwory: Christhammer; Wartorn; Into the Storm of Steel; Phallelujah; Reap the Whirlwind; That Which Lies Upon; Embrace; Sons of Vengeance
Wykonawcy: Pete Helmkamp - gitara basowa, wokal; Bill Taylor - gitara; Gene Palubicki - gitara; John Longstreth - instrumenty perkusyjne
Wydawcy: Osmose Productions
Premiera: 1998
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Poszukiwania pereł z lamusa ciąg dalszy. Angelcorpse - pamięta kto jeszcze? Pytam, bo na własne potrzeby zrobiłem sobie małą ankietę wśród znajomków i w zasadzie wicie mi opadły, bo jedyna kontrowersja, jaka się ludowi z tym zespołem kojarzyła, to czy pisać ich nazwę razem, czy osobno. A nie o trudną sztukę ortografii w ich twórczości przecież chodzi. "Exterminate" to ich druga duża płyta, a pierwsza, którą poznałem za sprawą reklamek w nieświętej pamięci "Morbid Noizz", które w okresie premiery dystrybuowało w naszej lichocie wydawnictwa Osmose Productions. Slogan mówił prosto: "dla fanów Morbid Angel". Ultrasem "Em - Ej" nigdy nie byłem, ale z przekory po płytkę sięgnąłem. Może i rzeczywiście wpływy dokonań trójcy Azagthoth - Sandoval - Vincent są na niej słyszalne, ale poziomu nienawiści ziejącej z opisywanej tu "Eksterminacji" próżno na ich dokonaniach szukać.

Stwierdzić trzeba krótko - Angelcorpse to nie jest muzyka dla każdego. Kto ma problemy z mózgiem, samokontrolą lub bezstresowym wypełnianiem zeznań podatkowych, nie powinien po nich sięgać. "Exterminate" to zwielokrotniona po debiucie "Hammer Of Gods" demonstracja bestialskiej nienawiści, gwałcących wszystko po drodze hymnów bitewnych i wojennych świń utuczonych na satanistycznym cracku. W zasadzie okładka płyty już przed jej odpaleniem mówi wszystko. Szturm czołgo-bestii i jakieś biedaczki ginące pod gąsienicami. Do tego oczywiście szkarłatno - piekielna konwencja kolorystyczna. Dodajemy składniki i chcąc nie chcąc wychodzi nam "666". Idźmy dalej, a więc do samej muzyki. Cóż, brak tu jakiejś bardziej głębokiej myśli filozoficznej w konwencji tworzenia nutek. Nikt nie stopniuje tutaj napięcia, nie bawi się w "suspensy" czy inne metody pozyskania uwagi słuchacza. Angelcorpse pod wodzą Pete Helmkampa i Gene Palubickiego ciosy wypłacają od razu i ze śmiertelną precyzją. Skoro pierwszy numer na płycie nazywa się "Christhammer", to już wiadomo o co biega. Oczywiście "clue" tej historyjki nie jest opisywanie umiejętności z zakresu ZPT pewnej świętej osoby, względnie zamysł rozprowadzania sprzętu budowlanego w sieci sklepów z dewocjonaliami, a raczej ideologiczne miażdżenie etosu frakcji religijnej, której delikatnie rzecz ujmując Angelcorpse nie lubili. Tzw. zawartość merytoryczna koresponduje z piekielnym odgłosem, którego składowymi, ze względu na charakterystyczny brud, niechlujne brzmienie i prędkość... hmmm... ognia, są klasyczne czorty na czele z Sarcofago, starym Sodom, Kreator i najwcześniejszym Slayer z okresu "Hell Awaits", a dopiero na końcu Morbid Angel. "Exterminate" to także płyta z kręgu tych, które nie zwalniają za żadną cenę. Taktyka wymyślona przez Slayer na "Reign In Blond" znajduje doskonałe odzwierciedlenie w sposobie przejścia "Christhammer" w killera "Wartorn", opartego na w miarę prostym nabijaniu i powtarzanych motywach szturmowego war - deathu. Nagrywając chłopcy chyba mieli świadomość, że to po prostu "żre" i planu operacji "piekło na ziemi" nie zmienili już do końca tej płyty. "Into The Storm Of Steel", "Phallelujah", "Reap The Whirlwind", "That Which Lies Upon", "Embrace" - są jak wykład na uczelni wyższej pod wezwaniem nieświętego metalu.

Zestaw lektur obowiązkowych w przedmiocie Angelcorpse już wymieniliśmy powyżej, a co do przekładania teorii na praktykę: Pałubicki i Helmkamp demonstrują, że można grać "na chama", z punkowym zacięciem, ale jednocześnie przypindolić solówką lub przejściem gitarowym, po których niejeden odłoży instrument z grymasem niespełnienia. Osobny rozdział należałoby też poświęcić pracy perkusji, która - jak w każdym marszu bitewnym - spełnia niesłychanie ważną rolę. Patrząc na filmiki z dajmy na to "Sickdrummer" najczęściej ekstremalnych nabijaczy można od razu podzielić na dwa obozy - "napierdala" lub "speedzi i muska". Gra Johna Longstretha (obecnie zdaje się Origin) na "Exterminate" zaś zabija niezłego ćwieka. Po pierwszych odsłuchach nie zadziwia niczym specjalnym, ot bicie po mordzie na złamanie karku. Dopiero za którymś tam razem nabiera się przekonania, jak genialnie jego młócka jest dopasowana do reszty mocarnej sekcji. Fakt, można by to zagrać na jednym "crashu", dwóch stopach i werblu, ale nienaganna, druzgocąca motoryka tego gościa przywodzi na myśl konsekwentną pracę silników wymyślonych przez niemiecką myśl techniczną lub skuteczność rosyjskich baterii przeciwczołgowych. Innymi słowy - wojna.

Nie twierdzę, że Angelcorpse są geniuszami, tym bardziej że za sprawą "Exterminate" wnoszą choć gram świeżego powietrza w ramy gatunku. Zadziwiają czymś zgoła odmiennym - spójnością i bezwzględnym podejściem do tematu. W koncept ich grania nie można wcisnąć żadnej szpilki. To oldschool, beton i konserwa, o które wszak rozbiło się już wiele wymuskanych i lśniących ścigaczy. Ich bronią jest to, co w metalu najszczersze i najbardziej ekstremalne. Oczywiście można sobie robić z nich jaja, no bo co Amerykanie mogą wiedzieć o wojnie, skoro ostatnią na swoim terenie, nie licząc tej z terroryzmem prowadzoną przeciwko własnym obywatelom, mieli zdaje się w czasach secesji, ale nie wypada. Nawet jeśli to jakiś wymysł ich wybujałej wyobraźni lub wadliwie skanalizowanego "ego", to przerażająco rzeczywisty i - co podkreślam - maksymalnie szczery. Ostatnie parę minut tej płyty to manifest - "We are Sons Of Vengance" - nie wiem, czy coś w tym jest, ale wyrzygujący te słowa Pete Helmkamp wypada nader przekonująco. Dla twardzieli.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Angelcorpse "Exterminate"
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2014-02-18 22:21:22 | odpowiedz | zgłoś
Synowie zemsty qoooorvaaaa...co za miotacz, kto fiknie, no kto? (prócz Legion, Panzer Division i De Profundis ma się rozumieć hehe).
Nie wiem gdzie ten lamus
Herlaq (gość, IP: 217.74.68.*), 2010-07-09 09:04:36 | odpowiedz | zgłoś
Płytka niewątpliwie dobra, aczkolwiek nie powiedziałbym, że to perła z lamusa, gdyz album ten wcale nie nalezy do zapomnianych, mało znanych, ani też do jakos wybitnie cennych. Po prostu dobry album
Dycha bezdyskusyjna!
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2010-07-09 07:02:34 | odpowiedz | zgłoś
Dla mnie jedna z najlepszych płyt death metalowych w historii, choć rzeczywiściwe ani ona oryginalna, ani odkrywcza, ani szczególnie techniczna czy rewelacyjnie brzmiąca.
Za to moc i jad biją z tej muzyki takie, że trudno to w ogóle opisać. Do tego bardzo równa, chociaż wyróżniłbym flagowe "Phallelujah" i obłędne "Reap the Whirlwind". Jedna z tych kapel, co do których nie mogę sobie darować, że nie widziałem ich na żywo, bo podobno zamiatali totalnie.
re: Dycha bezdyskusyjna!
tylerdurden (gość, IP: 78.8.127.*), 2010-07-14 10:23:10 | odpowiedz | zgłoś
Podpisuję się obiema rękami. I też żałuję, że nie miałem okazji ich zobaczyć.

Oceń płytę:

Aktualna ocena (77 głosów):

 
 
80%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje

Immolation "Majesty And Decay"
- autor: Megakruk

Neuronia "Follow The White Mouse"
- autor: Katarzyna "KTM" Bujas

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?