- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Angel Dust "Enlighten The Darkness"
Przez długi czasu słowa "angel dust" miały dla mnie (poza prostym tłumaczeniem z angielskiego oczywiście :) ) dwa znaczenia. Dziesięć lat temu zespół Faith No More wydał płytę pod takim właśnie tytułem, nota bene bardzo dobrą - i to jest skojarzenie numer jeden. Drugie nie jest związane z muzyką - "angel dust" to slangowe określenie na PCP, czyli fencyklidę - narkotyk, który jest bardzo silnym halucynogenem. Od niedawna te dwa słowa kojarzą mi się z czymś innym. Taką właśnie nazwę przyjął pewien niemiecki zespół, którego płyta opisywana tutaj totalnie mnie rozbroiła i powaliła (najkrócej rzecz ujmując :) ). Historia kapeli sięga późnych lat osiemdziesiątych, gdy powstały dwie płyty - "Into The Dark Past" oraz "To Dust You Will Decay". Potem jednak słuch o Angel Dust zaginął i muzycy ponownie dali o sobie znać dopiero w roku 1998. Wtedy wydali płytę "Border Of Reality", a rok później "Bleed". W końcu nadszedł rok 2000, kiedy to światło dzienne ujrzał album "Enlighten The Darkness". Album, który nie waham się nazwać wspaniałym i wyjątkowym...
To, co od razu zwraca uwagę na tej płycie, to wielka pasja i świeżość, bijąca z każdej sekundy każdego nagrania. Zespół nie stara się bezmyślnie kopiować kogokolwiek, ale szuka swojej drogi - to bardzo ważne, gdyż nie każda kapela ma obecnie tyle odwagi. Do tego album niesie w sobie olbrzymią dawkę energii i żywiołowości - płyta niesamowicie wciąga i zupełnie nie chce opuścić odtwarzacza CD, każąc się puszczać raz za razem. :) Kolejny plus albumu to bardzo duże umiejętności muzyków i wokalisty. Dirk Thurisch śpiewa naprawdę potężnie - jego mocny głos rewelacyjnie wpasowuje się w muzykę, a oryginalna i mroczna barwa powodują, że jego wokal robi ogromne wrażenie. Podobnie jest z każdym z muzyków - prezentują się równie znakomicie w każdym numerze i każdym klimacie, co powoduje, że w każdym utworze jest dokładnie to, co trzeba.
Jeśli są to ostre heavy/power metalowe killery, jak "Let Me Live", "The One You Are", "Enjoy!" czy "Come Into Resistance", to będziemy mieli niezwykle szybkie, gęste, ostre partie gitary; riffy, które dosłownie wtłaczają w ziemię, łomoczącą perkusję oraz z ogromnym wyczuciem wtrącone klawisze. Do tego przygniatający siłą wokal Dirka Thurischa i fenomenalne solówki - to wszystko odbiera dech w piersiach. Kompletnie inaczej wyglądają "Beneath The Silence" oraz półtoraminutowy (tylko! niestety...) "First In Line". Kontrast jest tu wręcz porażający: subtelne, kojące partie gitary akustycznej i jeszcze bardziej mroczny, jakby zatopiony w zadumie, wokal Dirka po prostu rozbrajają. Z kolei takie nagrania jak "Fly Away" i "Still I'm Bleeding" rewelacyjnie łączą elementy wyżej wymienione - delikatne fragmenty balladowe przeplatają się z wymiatającym, ostrym graniem. W "I Need You" najpełniej uwidacznia się nastrój metalu lat osiemdziesiątych (Queensryche się kłania). Szczególnie rewelacyjny jest sam początek, gdy jakby z oddali dobiega pełen bólu głos wokalisty: "I need you... I'll lead you... I'll thrill you... I kill you...". A kończą płytę dwie kompozycje w nieco podniosłym (ale bez grama sztucznej, naciąganej patetyczności!) klimacie - "Cross Of Hatred" i "Oceans Of Tommorow". Siła i energia zaklęta w tych nagraniach jest po prostu nieprawdopodobna, porywają one i wciągają, a miażdżący wokal Dirka dosłownie rozrywa. Trzeba usłyszeć jak śpiewa "Pain - through wchich hell we have gone..." albo "I stand and I swear, it's your word that I bear...". Do tego sporo mamy tu różnych ciekawych smaczków. A to piękny żeński wokal w "The One You Are" i "Still I'm Bleeding", a to niezwykle dramatyczne i klimatyczne zwolnienie w "Come Into Resistance" (trochę jak Dark Tranquility z "Haven") lub też nieco elektroniki (początek "The One You Are") albo dla odmiany partie rozmarzone, nieco vangelisowskie ("Oceans Of Tommorow").
Teksty również stoją na wysokim poziomie, a niektóre fragmenty wręcz przytłaczają prawdziwością i brutalnością spostrzeżeń. Najlepszy przykład to "Cross Of Hatred", gdzie Dirk najpierw śpiewa o bezwględnym posłuszeństwie swemu Władcy, a zaraz potem: "See an arm, see a leg/ Torn apart the rest/ That's been you my friend/ Just seconds ago" by zaraz zwrócić się do Władcy: "Oh, here I stand and I swear, I'll damn your word I still hear/ And I'll scream it out for everyone to hear/ I will not fight for your lie, why you want us all to die?/ For your law, oh you beast, we've been sacrified".
Wszystko powyższe zebrane razem powoduje, iż nie można nie określić tej płyty jako rewelacji. Power metal połączony z elementami rocka i muzyki progresywnej, zagrany z wielką energią i żywiołowością, świeżość, wspaniały wokalista, odpowiedni ciężar lub lekkość w zależności od potrzeby oraz niebanalna, ale chwytliwa melodyka... Jak do tej pory innych płyt Angel Dust nie znam, ale po wielokrotnym przesłuchaniu "Enligteen The Darkness" mogę stwierdzić, że na 200% się z nimi zapoznam. I aż się boję pomyśleć, co będzie jeśli okażą się one jeszcze lepsze... Czy moje słabe serce to wytrzyma?... :)