- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Anathema "Pentecost III"
To miał być mini album. I chyba w zamyśle nim jest, taką przynajmniej wersję utrzymują muzycy Anathemy. Trwa jednak niemal tyle, co regularna płyta (a nawet dłużej niż niektóre produkcje grindcore'owe i death metalowe). Szkoda, że niewielu artystów wpada na tak genialne pomysły...
"Pentecost III" zawsze był dla mnie takim dziwnym przełomem w twórczości Anathemy, czymś niemal zupełnie oderwanym od reszty ich dokonań, a jednocześnie wspaniałym łącznikiem między twórczością z i bez Darrena. Trudno to określić, mam jednak wrażenie, że nie jest to tylko moje subiektywne odczucie. Klimat, charyzmatyczny styl, który nie pozwala pomylić ich z jakąkolwiek inną grupą - to się nie zmieniło. Solówki Danny'ego też są jedyne w swoim rodzaju. Wszystko zostało jednak nieco inaczej zobrazowane - na "Pentecost III" czuć więcej klasycznych heavy metalowych naleciałości (choćby melodia w "We the Gods" - piękny ukłon w stronę Iron Maiden) niż deathowo-doomowych klimatów, z których skonstruowany był "Serenades" (i "Crestfallen"). Muzyka jednak wcale nie stała się łatwiejsza w odbiorze - czasem nawet jest wręcz przeciwnie. W tej płycie czai się niejasny mrok, wzburzony niepokój, momentami nawet obłęd, "niezrównoważenie" (dziwnie to brzmi, ale wystarczy wsłuchać się w "Mine Is Your To Drown", "Pentecost III" by choć trochę to zrozumieć). Frustracyjny nastrój pogłębia głos Darrena - już nie growling, a wachlarz różnorodnych emocji - histeria, bunt, rozgoryczenie, opętanie... Równie zróżnicowane są same dźwięki - trudno pokusić się o uogólniania, trudno przyczepić im doomowo-deathową etykietkę, która przecież całkiem nieźle pasowała do "Crestfallen" i "Serenades". Jedno jest pewne - to muzyka pociągająca za depresyjne stany podświadomości. Na pewno jest bardziej mroczna niż na poprzednich dokonaniach, jednocześnie jednak iskrzy w niej jakaś nadzieja, motywacja do walki... Dnem pandemonicznej otchłani bez wątpienia jest utwór wieńczący to dzieło - "Memento Mori". Ciemność, groza, opętanie, diabelstwo... Na swój sposób przypomina to black metalowe klimaty (nawet Darren zaczyna romans z "czarną charyzmą"). Choć całkiem możliwe, że "odstrasza" jeszcze bardziej niż szatańskie nastroje kreowane przez norweskie hordy...
Wszelkie słowa wydają się być stratą czasu - Anathema to dziś w pewnych kręgach zespół kultowy i wielbiciele doskonale znają każdy zakamarek ich twórczości. Nie wiem tylko, dlaczego "Pentecost III" określa się mianem mini albumu. Ja traktuję go jak regularne dzieło. W konfrontacji z pozostałą twórczością wcale nie jest bez szans.
Byłem wściekły kiedy wyrzucili Darrena. Ale obronili sie (nawet mało powiedziane).
Dopiero ostatnią płyta całkiem stracili moje zaufanie (nie moge im darować :) ) R.I.P. Anathema
Materiały dotyczące zespołu
- Anathema
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Tiamat "Wildhoney"
- autor: Miki(S)
- autor: Raf
My Dying Bride "The Light at the end of the World"
- autor: Margaret
- autor: Miki(S)
- autor: Gollum
Death "The Sound of Perseverance"
- autor: Rock'n Robert
- autor: Sanitarium