- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Amorphis "The Beginning of Times"
Wbrew temu, co sugerować może okładka "The Beginning of Times", Amorphis wcale nie próbuje rozwikłać odwiecznego dylematu pierwszeństwa kury przed jajkiem czy jajka przed kurą. Na swoim dziesiątym longplayu studyjnym zespół kontynuuje tradycję albumów konceptualnych zapoczątkowaną w 2006 roku na "Eclipse", tym razem w roli protagonisty obsadzając Vainamoinena. Podobnie, jak to miało miejsce na trzech poprzednich krążkach, "The Beginning of Times" koncentruje się na losach jednego z bohaterów "Kalevali", fińskiego eposu narodowego, który wcześniej rozpalał wyobraźnię takich twórców, jak Jean Sibelius, J.R.R. Tolkien, L. Sprague de Camp i Michael Moorcock. Vainamoinen, centralna postać całego cyklu pieśni, to półbóg i bard, bezskutecznie poszukujący dla siebie żony. Z kolei wspomniane jajko nie bez kozery zajmuje tak prominentną pozycję na namalowanym przez Travisa Smitha obrazie - złożone przez samicę gągoła, wypada z gniazda i pęka, a z jego fragmentów powstaje ziemia, niebo, słońce, księżyc i gwiazdy. Słowem, świat.
Gdy w 2004 roku Pasi Koskinen opuścił stanowisko wokalisty i tekściarza grupy, świat Amorphis wywrócił się do góry nogami. Los postawił Finów przed nie lada wyzwaniem - odnalezienia nowego głosu zdolnego wznieść trwały most pomiędzy przeszłością a przyszłością, jednocześnie hołdującego pomnikowemu dziedzictwu "Tales from the Thousand Lakes" i pewną ręką dzierżącego ster okrętu, jaki wypłynął na niezbadane wody z podmuchem "Elegy" w żaglach. W roli wybawiciela na pokład wkroczył stary fan formacji, Tomi Joutsen, wówczas o dość skromnym dorobku, składającym się z garści demówek, splitów i EP-ek. Dziewiczy rejs zreformowanej załogi zakończył się fantastycznym sukcesem, zarówno na płaszczyźnie artystycznej, jak i komercyjnej. Dzięki "Eclipse" muzycy przybili do stałego lądu, tchnącego perspektywami i obietnicą przygód.
Niestety w ostatecznym rozrachunku dobrobyt często okazuje się dla artysty wrogiem dalece groźniejszym niż ubóstwo. Pierwsze oznaki stagnacji pojawiły się relatywnie szybko, bo już na "Silent Waters". Kiedy dwa lata później kapela wypuściła całkiem przebojowy, wpadający w ucho "Skyforger", gotów byłem uznać jego poprzednika za dowód na chwilowy spadek formy, wszak nawet największym zdarzają się potknięcia. "The Beginning of Times", czwarty longplay studyjny Amorphis z Tomim Joutsenem za mikrofonem, zaczyna się nader przyzwoicie. Otwierający płytę "Battle for Light" to kwintesencja wypracowanego w pocie czoła stylu, swoista synteza zamierzchłych dziejów i nowoczesności. Fińska melancholia przeplata się ze złowrogim growlem, podniosłe partie klawiszy z tęsknym śpiewem. Doprawiony damskim wokalem "Mermaid" kłania się w pas melodiom z "Tuoneli", nieco drapieżny "My Enemy" przypomina o chwalebnych momentach ze "Skyforger".
O, kumpel przesłał mi namiar na album, którego szukałem. Kurcze, świetna ta kawa. Nie chce mi się dzisiaj gotować, może by tak zamówić sushi? Zaraz, co? Nagle przyłapałem się na tym, że zupełnie przestałem zwracać uwagę na muzykę. Skonfundowany, spojrzałem na numer utworu na wyświetlaczu, by ustalić, na jak długo odpłynąłem. Już prawie koniec krążka? Serio? Ze stuporu wyrywa dopiero finał "Crack in a Stone", przypuszczający szturm za pomocą szybkich riffów i wściekłych wokali. Paradoksalnie jednym z najjaśniejszych punktów repertuaru jest "Heart's Song" - numer dostępny wyłącznie na wydaniu limitowanym i na japońskim.
Drugi odsłuch nie pomógł. Skonstruowana przez zespół dźwiękowa podróż nuży niemiłosiernie niczym gapienie się w jednostajny krajobraz za oknem mknącego autostradą samochodu. Po jakimś czasie wszystko wygląda tak samo. Głównym grzechem "The Beginning of Times" jest jego kreatywne bankructwo, wydawnictwo nie oferuje bowiem niczego, czego nie dałoby się usłyszeć na starszych płytach Amorphis. Tym sposobem grupa zarejestrowała najsłabszy longplay studyjny w swojej karierze. I zanim któryś z malkontentów podniesie ten zarzut - nie zgadzam się, jakoby gorszy był "Far from the Sun", może i uproszczony w swojej konstrukcji, ale wciąż odznaczający się własnym, unikatowym charakterem.
Pomimo klarownej produkcji, "The Beginning of Times" stanowi smutny przykład muzycznego kanibalizmu. Po przybiciu do przystani "Eclipse" Finowie zarzucili kotwicę na tyle ciężką, że teraz nie są w stanie jej wyciągnąć. W rezultacie z dzielnych odkrywców, pławiących się w blasku glorii i chwały, przeistoczyli się w pensjonariuszy domu spokojnej starości, bezustannie eksploatujących przeżute po wielokroć pomysły.
"Skyforger" był - mimo wszystko - niezłym krążkiem, w sensie hm przyjemnego słuchania, a potem w zasadzie już tylko poszczególne utwory. Niemniej i tak wolę ich stare albumy- do dziś, ''Tales...'' czy ''Elegy'' - było i melodyjnie i ciężko, pełno znakomitych riffów + w miarę surowe brzmienie. Nawet ten późniejszy bardziej rockowy etap, był ciekawszy niż teraźniejsze dark metalowe oblicze tego zespołu imo.
Materiały dotyczące zespołu
- Amorphis