- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Amorphis "Skyforger"
Kocham czytać prasówki Nuclear Blast. Z tego, co widzę, nic się tam nie zmienia. Ciągle wszystko jest super cool. Jak nie wiekopomne odkrycie, to kolejny majstersztyk weteranów. Śledzę poczynania tej firmy jeszcze od czasu, kiedy ich flagowym wydawnictwem był składak "Death... Is Just The Begining" z drugiej połowy lat 90 i już wtedy tak było. Cóż jednak się biesić, skoro to działa. Nuclear dalej przędzie i to całkiem nieźle, a wraz z nim wierne im brygady albo, jak by raczej woleli dajmy na to Finowie z Amorphis, załogi. Co więc czytamy? "Skyforger" - kolejne dzieło, "meisterwerk" itd. Władcy melodic -death - doom i ciul wie, jakiego jeszcze metalu wracają, by przebić sukces (dyskusyjny) "Silent Waters" i w ogóle wszystkiego, co tam sobie wcześniej nagrali. Może z wyjątkiem momentów na ich debiucie oraz następnej "Tales From The Thousand Lakes", zawsze miałem to ich granie za nieco ułomne. Za dużo badziewnych, niby folkowych melodyjek i przeraźliwego łączenia growlu z miauczeniem i stękaniem. Nie za bardzo wiem, co w tym wszystkim widzieli ludzie z Relapse, którzy przygarnęli Amorphis, natomiast z opisanych powyżej powodów, wiem co robi zespół w Nuclear Blast. Sprawiają, że księgowa Marcusa Steigera śpi spokojniej.
Patent gdzieś od albumu "Tuonela" był i jest nadal prosty. Dopieścić, złagodzić, gdzie niegdzie podlać posępnym klimatem, żeby nie było, że to już zupełnie nie jest mroczne, czy wręcz... bleh... konformistyczne. Tym razem nawet ten ostatni klimat wyparował z muzyki chłopców z Helsinek. "Skyforger" to chyba najbardziej melodyjna i przyjazna płyta w ich dorobku. Niby Tomi Joutsen zaryczy tu i ówdzie, ale to nie robi z muzyki metalu, tak samo, jak użycie stali w konstrukcji nie czyni od razu kombajnu czołgiem. Już "Sampo", pierwszy w szeregu tych, nie bójmy się użyć tego słowa, hitów, wręcz "apriorycznie" skosi niejedno niewieście serce. Wstęp na klawiszu, gitarka wchodząca nutą podprowadzoną zapewne z jakiejś fińskiej przyśpiewki ludowej i topiący nawet najtwardsze lody, ciepły niczym powiew wiosny, głos Tomiego w refrenie, doskonale pasują do tekstu, w dużym uproszczeniu i jednoczesnym parafrazowaniu traktującego o iskierkach (sic!), błyszczkach, ehem tj. błyskach i ognikach. Normalnie za takie konstrukcje posyłam grajków prosto do piachu, ale Amorphis rzecz ta wychodzi zaskakująco dobrze i, co ważne, temperatura w dalszych piosnkach prawie nie opada. Wybierajta - "Silver Bride", "Sky Is Mine"? Cukierek miętowy czy może krówka? Każde wrażliwe podniebienie znajdzie coś dla siebie. Pierwsze potknięcie mamy stosunkowo późno, bo dopiero na płotku nr 5, czyli paradoksalnie w najcięższym na krążku "Majestic Beast". Nie wiem, może chcieli chłopaki zaszpanować, że nadal pamiętają skąd przytupali do swojej obecnej pozycji, ale zwyczajnie już do takiej zabawy z wolnym patetycznym riffem i głębokim growlingiem się nie nadają. Ani to "majestic", ani tym bardziej "beast". W obecnym składzie podążenie tym tropem niechybnie muzykę Amorphis wywaliłoby zwyczajnie na ryj, a tak okazuje się, że wybrali dobrze i zaciągnęli "Skyforger" do końca kombinacją melodii i chwytliwych riffów. Nawet wiejskie zagrywki, takie jak w numerze tytułowym czy jego sąsiedzie "Course Of Fate", przypominające hymny Niziołków poszukujących wiadomej biżuterii, nie są w stanie zepsuć dobrego wrażenia. Granica między tym, co jest elementem folk, a co przyśpiewką przy rozrzucaniu gnoju na polach, nie została w tym przypadku znacznie przekroczona, a okraszenie powyższych skądinąd doskonałymi solówkami udowadnia, że nie do grabi chłopaki zostali stworzeni. Tylko wypada wspomnieć, że to solówki nie jeno gitarowe, ale także na "parapecie".
Z powyższych wynika, że jestem zadowolony. Niestety nie każdy będzie. A może jednak? Starzy fani Amorphis, wzdychający do "The Karelian Isthmus" raczej już od "Tuonela" nie są ich fanami, względnie powymierali ze zgryzoty, pozostali zaś - ci względnie młodsi, rozpłyną się w zachwycie, bo od początku do końca ekipa Esy Holpainena i Tomiego Koivusaari, zrobiła tym razem płytę nie tylko przebojową, bo do tego ciągotki mieli od dawna, ale przy tym równą, nie nużącą i nie trącącą sztampą lub wieśniacką degeneracją (prawie), a to już jednak jakiś sukces jest. Tfu... nic nie poradzę - mocne 7 - przecież to nie Incantation, koniec końców przeboje też ktoś musi umieć robić.
Materiały dotyczące zespołu
- Amorphis
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Vader "Necropolis"
- autor: Megakruk
Dimmu Borgir "Abrahadabra"
- autor: Megakruk
Behemoth "Evangelion"
- autor: Megakruk
- autor: Kępol
Hunter "Hellwood"
- autor: Megakruk
CETI "Lamiastrata"
- autor: Midian