zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

recenzja: Amon "Liar In Wait"

5.08.2012  autor: Megakruk
okładka płyty
Nazwa zespołu: Amon
Tytuł płyty: "Liar In Wait"
Utwory: Among Us; Eye Of The Infinite; Lash Thy Tongue And Vomit Lies; Liar In Wait; Reaching For Flesh; Semblance Of Man; Sentience And Sapience; Spat Forth From The Darkness; Wraith Of Gaia
Wykonawcy: Jechael - wokal, gitara basowa; Brian Hoffman - gitara; Eric Hoffman - gitara; Mike Petrak - instrumenty perkusyjne
Premiera: 23.05.2012
Subiektywna ocena (od 1 do 10): 4

No i stało się, Amon powrócił. "Powrócił" to może zbyt mocne słowo, ale o tym gdzieś dalej. Więc może tak - gitarowy trzon płyt Deicide z lat 1990 - 2004 w postaci Erica i Briana Hoffmanów, po ośmiu latach pierdzenia w stołek, obietnicach i innych telenowelach, finalizuje reaktywację protoplasty "Bogobójstwa", czyli Amon właśnie. Nowa płyta, "Liar In Wait", nie zalega wprawdzie w sklepach, ale nawet bezrobotny może zgarnąć ją z neta za symboliczne 10 papierów (USD). A więc self-release, czyli chętnych na wydanie muzy nie było. Już sam ten fakt daje do myślenia. Biorąc dodatkowo pod uwagę wywiady ze Stevem Asheimem nadającym braciom od półmózgów i, delikatnie rzecz ujmując, poddającym w wątpliwość ich umiejętności kompozytorskie, rodzi się podejrzenie, że możemy tu mieć do czynienia z gównem pierwszego sortu. No i w pewnym sensie chyba mamy.

Żeby od razu rozwiać wszelkie wątpliwości, nowy Amon to żadna kontynuacja tego "starego". Ta muzyka nie ma nic wspólnego z legendarnym debiutem. Nie ma ani jego chwytliwości, ani natężenia, ani nawet grama diabelskości, jaką epatowały nagrania z "Feasting The Beast". "Liar In Wait" to płyta mutant, pieprzone monstrum Frankensteina. Zamiast głowy doszyto jej mordę klona Glena Bentona w osobie niejakiego Jechaela - który dwoi się i troi, żeby wykrzesać ze swojej paszczy choćby cień ekspresji złego brata Jezusa Chrystusa, kończy się to jednak jednostajnym darciem japy spod migdałów i wierzcie mi lub nie, nawet do kopyt tamtym wokalizom sprzed dwudziestu kilku lat nie dorasta. Jeżeli chodzi o muzykę, to widzę, że wielu już dało się nabrać. Bo jest szybko, bo jest napierdol siermiężnych riffów i solówek Hoffmannów - tak właśnie, to wszystkim wystarczy. Atak gitarowych much w "Among Us" i przejścia po blachach każą myśleć: o tak, dali radę, to jest "def metal" pierwszej próby. Im dalej jednak w tę kompozycję - powtarzane do bólu petenty, przejścia czy w końcu nachalną, naiwną solówkę Erica - coś zaczyna pośmierdywać nieumiejętnym użyciem pro tools. W zamyśle miało być fajnie, zakręcenie i technicznie, ja jednak słyszę ze cztery motywy wydobyte z przepastnego wora dysku twardego studia nagrań, polepione zgodnie ze wskazówkami komputera. Wiem, że każdy dziś klei, ale przynajmniej stara się to jakoś zamaskować. Tu nawet na to zabrakło samozaparcia. Ale to przecież dopiero pierwsza piosenka. I rzeczywiście, "Eye Of The Infinite" rozwala się po kątach zajebistym riffem wstępnym i chwytliwymi przejściówkami, a wywalone solo jest dalekim echem wyczynów Chucka Schuldinera, ale przy tym jest tak niesamowicie jednostajnym i bezjajecznym kawałkiem, że można go traktować jedynie jako grafomańską emanację - nieprzystających do siebie - fragmentów z historii metalu. Podobnie jest w obiecującym "Lash Thy Tongue And Vomit Lies", który znów podzielić można na 3 - 4 takie same części. W zasadzie kawałek ten mógłby trwać minutę pięćdziesiąt sekund, bo tyle trwa jego 1/3, w której zamyka się wszystko, co ma do zaoferowania. Ale nie, Amoni z uporem katatonika powtarzają to w kółko następne dwa razy i tak oto robi się z tego 4 minutowa piosenka. Klej cieknie bokiem. Wręcz heavy - powermetolwym początkiem stara się porwać tytułowy "Liar In Wait", cóż jednak z tego, skoro zaraz jego potencjał rozmywa się w repetowanych przez kilka minut zagrywkach nie wnoszących nic do stawki. Na domiar złego "Reaching Of Flesh" jest bliźniaczo podobny, wręcz zbudowany na tej samej zagrywce wstępnej, z tym że trochę wykoślawionej. I tak już jest do końca tej płyty. Kurwa mać, 10 kawałków, a wciąż mam wrażenie, że przesłuchałem jeden, dosłownie jeden, tylko zduplikowany w innych konfiguracjach. Te same melodie, te same aranże, ten sam rytm perkusji, te same sola gitarowe. Trochę kurwa przesadzili.

Jeżeli komuś wystarczy sam fakt, że to płyta Briana i Erica Hoffmanów, zespół nazywa się Amon, ma napisane kvlt w dowodzie osobistym i w zasadzie resztę ma w dupie, to pewnie będzie zadowolony. Dla mnie jednak, jako starego, oddanego fana Deicide, "Liar In Wait" jawi się jako jedna wielka kupa gówna i sików. Nie daję się na to nabrać, nie robią na mnie wrażenia popisy Hoffmanów nieudolnie "powlepiane" w kompozycje. Nikt mi nie wmówi, że ta płyta jest ciekawa i że dużo się na niej dzieje, bo to też ściema. A jeżeli tak twierdzi, to znaczy, że słucha deathu od piętnastu minut. To ewidentna robota komputera i obnażenie kompozytorskiej indolencji Hoffmanów. Już wiem, czemu tak długo to nagrywali. Wzorem grupy Metallica z czasów "St. Anger" popitolili zagrywek ile wlezie, wcisnęli enter i po sprawie. "Liar In Wait" ma jednak na sumieniu jeszcze jeden grzech ciężki. Jest splunięciem w twarz legendarnej nazwie i równie legendarnemu debiutowi. Zabierzcie mi to sprzed oczu i kurwa "To The Lions" albo lepiej na wysypisko śmieci zapomnienia. Zdecydowanie odradzam. Co za ściek. To ja już wolę Deicide z katolami na gitarach.

Przeczytaj: recenzja Amon "Liar In Wait" autorstwa Grzegorza Gołębiewskiego.

Komentarze
Dodaj komentarz »
re: Amon "Liar In Wait"
TupTuś (gość, IP: 89.64.36.*), 2024-03-09 22:45:33 | odpowiedz | zgłoś
Wielokrotnie zmagałem się z tym materiałem i niestety każdorazowo, kończyło się to słuchaniem na siłę - prawie nigdy nie było mi dane wytrwać z tym materiałem do końca, co może być poniekąd zdumiewające zważając, na przymioty bardzo mi bliskiego stylu muzycznego, które przecież są w tym albumie Amona. Ba, zajawka tego albumu, była kusząca, przecież zaczyna się od klasycznego wejścia smoka i solidnej mogącej zagwarantować szybki nokaut napierdalanki. Ale tu nie "najważniejsze jest pierwsze pierdolnięcie", jak wedle niektórych teorii w walce i trzeba trwać te 35 minut w stójce czy w parterze. Niektóre riffy, solowe partie i perkusyjne aranżacje w tym materiale są całkiem niezłe, jednakże są to raczej "rozrzucone korale wspomnień" pierwszego triumfu amerykańskiego death metalu, aniżeli coś, co wzmacnia rozwój tej muzyki. Raczej nieudana próba "revivalu" wspomnianej świetności, szczególnie w wymiarze kompozycyjnym. Niedostatek koherencji, sporo misz-maszu. Co jednak jest tu najbardziej dojmujące, to że tego materiału nie słucha się dobrze, czasem lepiej słuchało się taki "In Torment in Hell", czyli jedno ze słabszych ogniw dyskografii Deicide, które z wiadomych względów trzeba tu przywołać. Raczej na nic też wokalne przywoływanie ducha wielkiego Glena przez Jarrela, a tym, a właściwie tamtym czasie świeżo "bezhoffmanowy" Deicide dał rady, zaledwie dwa lata po "Scars of the Crucifix", zostało wszystko pozamiatane. I to wystarczająco obnażyło z jakim potencjałem zostali braciszkowie. Na nic ich groźne miny i manierystyczno-deathdiabolicznie powycinane gity, "nie kupili", moich uszu, nie mówiąc już o sercu i duszy. Zarówno emocjonalnie i racjonalnie budzi się tęsknota za ...Ralphem Santollą. Zdaje się, że będąc w pełni sobą, bez jakiejkolwiek kozery wstrzelił się w nutę Deicide na perfekt. M.in. za ten gitarowy splendor w tym zespole zaskarbił we mnie mega szacun i kompletnie mam wyrąbane na ten ideowy dysonans, na który co niektórzy wieszali na Santolli psy. Ba, jakby miał w swym curriculum vitae również gościnne występy w Arce Noego czy light-green metalowo-ewangelicko-augsburskich projektach, czy rolę statysty do klipu "Boys" Sabriny Salerno, Santolla za takie zasilenie Deicide pozostał gitarzystą najwyższej rangi. Może gdzieniegdzie ciut za dużo dodał cukru, ale z drugiej strony słucham sobie teraz taki "Walk With the Devil in Dreams You Behold" ze wspomnianego "The Stench of Redemption" i już pierwsza solówa Santolli, tak jara, że można jej słuchać tyle, więcej niż ile klepie się różaniec :)(: i kompletnie nie nuży... Ta wirtuozeria, polot, odlot i za razem kompatybilność z resztą muzy. A to wierzchołek góry lodowej.

Tylko i za razem "aż" 4/10 dla "Liar in Wait". Dodałbym tu kurtuazyjnie oczko więcej, ale ciężar tego oczka jest cięższy niż waga Erica Hoffmana ;)
re: Amon "Liar In Wait"
Niklot (gość, IP: 217.97.82.*), 2021-01-19 21:23:01 | odpowiedz | zgłoś
Czytam recenzję i mam wrażenie, że dotyczy Festiwalu Moniuszkowskiego... Zaznaczam, iż nie mam słuchu muzycznego, ale metal jest moją muzą od 32 lat (czyli 3/4 życia) i kiedy trafiłem na tę płytkę, całkiem fajnie mnie zaskoczyła. Oczywiście nie stała nawet na półce w sklepie obok "Human", ale podczas pracy przy komputerze chętnie sobie włączam owe dźwięki i mam wrażenie, że każdy w życiu robi to, co lubi...
Scott Burns był uprzejmy powiedzieć, że w death metalu pozostanie pięć kapel, reszta to będą siki cioci Weroniki. Także, Panowie, bez spiny ;-) Każdy ma prawo do porannej afirmacji "Jestem super extra, najlepszy na świecie". Bracia także...
Przegięcie...
hunter... (gość, IP: 80.54.236.*), 2012-09-12 23:02:58 | odpowiedz | zgłoś
Tak...ta recenzja jest bardzo subiektywna. Pomijam już to że płyta dostała ocenę "4" a po przeczytanej treści można wywnioskować że autor miał na myśli "1" lub "0" %) Nie "kupiłem" wrażeń autora recenzji i płyta w tym momencie kręci się w CD. I co? I dobrze zrobiłem. ;)
re: Przegięcie...
Christophoros
Christophoros (wyślij pw), 2012-09-13 10:06:21 | odpowiedz | zgłoś
Przecież nie istnieje coś takiego, jak "obiektywna recenzja"! Recenzja jest z założenia subiektywna, bo przecież zawiera opis przemyśleń konkretnego odbiorcy dzieła.
ale przeciez fajna jest ta plyta...
minus
minus (wyślij pw), 2012-08-07 22:39:38 | odpowiedz | zgłoś
jest nakurw A, dobre brutalne riffy, niezly wokal. I co najwazniejsze nie ma zadnych wiesniackich melodyjek.
re: ale przeciez fajna jest ta plyta...
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-08-09 08:40:56 | odpowiedz | zgłoś
skądże znowu, no gdzie, pewnie, że nie ma, tylko ta w pierwszym kawałku, w ostatnim, i w 6 środkowych. E.H. odpierdala niemal te same piramidki co Santolla, czyli facet do którego dzwonił podczas nagrywania OUTC żeby zapytać co i jak zagrać. Gdzie sola z Sacrificial, gdzie z Feasting The Beast, gdzie z Deicide, gdzie z Legion - oj sorry przecież to już dijasajd było. Nie mogę uwierzyć Misiek, że łykasz tak lipny materiał.
Jest lipa!
bandrew78
bandrew78 (wyślij pw), 2012-08-07 17:19:46 | odpowiedz | zgłoś
Można się było spodziewać, że rewelacji nie będzie, po tym, ile trwało przygotowanie tego materiału (skojarzenia z ostatnim Morbidem?). Kupa buńczucznych zapowiedzi, a materiał to czyste rzemiosło, bez cienia oryginalności (to akurat jeszcze bym im wybaczył, chociaż z wokalem przegięli), bez polotu i bez ciekawych, zapadających w pamięci kawałków. Ale nie jestem specjalnie rozczarowany, bo jakoś od początku nie wierzyłem, że bracia Hoffmann dadzą radę.
Dobry album...
Executioner (gość, IP: 89.68.59.*), 2012-08-06 20:32:13 | odpowiedz | zgłoś
Ostatnie Deicide'y wgniata w glebę. Szkoda, że wszystko poszło w piździec jak u nas w Kacie...
katole
Staalkyer
Staalkyer (wyślij pw), 2012-08-05 20:35:26 | odpowiedz | zgłoś
Deicide z katolami na gitarach, Megadeth z katolami na gitarach, Slayer z katolami na basie, Iron Maiden z katolami na perksuji - Kruku wnet nie będziesz miał czego słuchać!
re: katole
Megakruk
Megakruk (wyślij pw), 2012-08-06 05:47:56 | odpowiedz | zgłoś
heh, przecież nie o to chodzi, i dobrze powinieneś o tym wiedzieć, a jeśli nie to jest to dla mnie zaskoczeniem, bo chyba inteligentny gość jesteś, co? 6 lat temu przy Stench Of Redemption, wielu oceniło Deicide przez pryzmat katola na gitce, w tym ludzie Mystic.prod, w osobie AD np. , że czekają na płytę braci, be nowe Deicide to kościelny kał i dwulicowość. No to kurwa mają satanik, plastyśprotul deflucyferi w ich wykonaniu i widać jaki to dopiero jest kał. Ostatnie zdanie jest do nich i podobnym im, którzy tak twierdzili, a było wielu, których sam fakt uczastnictwa Santolli przesłonił genialność muzyki. Co powiesz teraz?
« Nowsze
1

Oceń płytę:

Aktualna ocena (89 głosów):

 
 
33%
+ -
Jak oceniasz płytę?

Materiały dotyczące zespołu

- Amon

Napisz recenzję

Piszesz ciekawe recenzje płyt? Chcesz je publikować na rockmetal.pl?

Zgłoś się!
Na ile płyt CD powinna być wieża?