- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Alice In Chains "Dirt"
Pierwsze takty "Dirt" nie wzbudziły we mnie zachwytu. Po przesłuchaniu całej płyty miałem bardzo mieszane uczucia. Z pewnością ten album nie jest łatwy w odbiorze. Kompozycje na nim zawarte z wielkim trudem "układały się" w mojej świadomości, tworząc pewną całość. Dopiero po kolejnym przesłuchaniu zrozumiałem, że "Dirt" jest genialnym dokonaniem wspaniałego zespołu, który obok takich formacji jak Soundgarden, Nirvana czy Pearl Jam wywarł na mnie największe wrażenie.
Początek płyty to niesamowicie brzmiący "Them Bones" - szybki metalowy utwór z niebanalną linią melodyczną, a wokal Staleya powoduje, że po plecach przechodzą mi dreszcze. Poczułem, że fala wszechogarniającego spełnienia ogarnia moja duszę i ciało, a po chwili odpływam w nieznane. Zresztą cała "Dirt" jest odlotem psychodelicznym, narkotycznym, niezbyt wesołym. Kolejny kawałek "Dam That River" utwierdził mnie w przekonaniu, że "łańcuchy" są bez wątpienia heavymetalowe. Bardzo ciekawa, połamana linia melodyczna, no i te kochane przyśpiewy Layne'a, kilkunastocentymetrowej długości samogłoski, po prostu potęga. Dla mnie jest on najlepszym wokalistą na świecie, obok lidera grupy Tool.
"Rain When I Die" to zupełnie inna historia. Przeciągłe zaśpiewy Staley'a, wspomaganego przez gitarzystę Jerry'ego Cantrella, tworzą niesamowitą atmosferę. Jerry kombinuje bardziej niż zawsze i wychodzi mu to znakomicie. "Angry Chair" to już mistrzostwo depresji - taki neurotyczny utwór, niby banalny, lecz wywołuje chore skojarzenia. Podobnie zakręcony jest też "Sickman", w którym to Staley dokonuje niezwykłych eksperymentów wokalnych. "Rooster" - ballada wojenna (gdzieniegdzie szeleszczą łańcuchy Alicji, a w oddali rozpościera się długa rzeka - to takie moje osobiste skojarzenia). Żona, dzieci zostały w domu, a żołnierz w strugach potu z karabinem w ręku maszeruje i nie wie, czy dożyje jutra. Kto choć raz dokonał interpretacji tego utworu, wie o czym piszę.
Z wielkim niepokojem przerzucam płytę na drugą stronę swojego odtwarzacza i czekam. "Cs, cs, cs!" - uderzenia w blachę, "ye, ye" - skrzeczący wrzask Staley'a i mamy "Junkhead". Ten numer powalił mnie na kolana. Kapitalne metalowe riffy i znowu odpływam na fali niemocy - a wokoło mnie rozpościera się bezkresna pomarańczowa pustynia. Wystarczy spojrzeć na okładkę - jest genialna, tak jak cała płyta. Do tego cudowny melodyjny refren i oczywiście ta powalająca z nóg solówka - brak mi słów. Podobny klimat spotykamy w utworze tytułowym. Na początku zakręcony wstęp, a potem wszechogarniający brud.
Dużo kombinatorstwa słychać także w kolejnych dwóch kompozycjach: "God Smack" i "Hate To Feel" - wyraźnie słychać tu przesterowaną kaczkę i całą masę smaczków. To świetnie zaaranżowane numery. Wreszcie czas na "Down In A Hole" - bardzo smutna, przygnębiająca piosenka - to jeden z moich ukochanych kawałków na płycie. Słuchając jej można złapać niezłego doła.
Po krótkiej przerwie wynurza się z otchłani "Would?". Na początku niezwykły bas, szamańskie bębnienie, a w oddali słychać przeplatany śpiew Jerry'ego i Layne'a, krzyk tego drugiego możemy podziwiać w refrenie. Cały utwór stwarza niezwykle specyficzny nastrój.
Grzechem byłoby nie mieć tej płyty u siebie na półce, więc ten, kto jej jeszcze nie nabył, niech biegnie szybko do najbliższego sklepu muzycznego. Gorąco polecam.
Ale to grupa z GB, a dla mnie grunge to Seattle.
Potworzyło się tych zespołów na fali popularności grunge. Żaden, który słyszałem nie dorównał wielkiej czwórce :)
"Dirt" zdecydowanie różni się od innych wielkich grunge'owych płyt przede wszystkim z racji swojej neurotyczności. Niewiele jest albumów tak wciągających, szczerych, uzależniających. Ja nie mogłem sie uwolnić od tego albumu już po drugim przesłuchaniu.
Jakby nie "spojrzeć" bezczelne, przeciągnięte samogłoski Staley'a z charakterystyczną manierą są po prostu niepodrabialne. Szkoda, że Cantrell kontynuuje "tradycję" AiC z innym wokalistą. Tego nie da się odtworzyć, zaszczepić.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Mad Season "Above"
- autor: Krzysztof "Jezus" Bronowski
Pearl Jam "Ten"
- autor: Agata Sawa-Borysławska
King Crimson "In the Court of the Crimson King"
- autor: Grzegorz Kawecki
Metallica "Master Of Puppets"
- autor: Tomasz Kwiatkowski
- autor: Qboot
Armia "Legenda (reedycja)"
- autor: ad
Mój 4letni syn śpiewał tak po swojemu troszke Them bones, że haha.
I Dam that River, jak jezdzil z mama do przedszkola.
Layne Forever.