- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Afghan Whigs "Congregation"
Rockowa rewolucja początku lat 90-tych była niczym wspomagający zastrzyk dla pogrążonego w agonii pacjenta. Rock "umierał" na oczach tlenionych blond piękności i ich dyskotekowych przebojów... Powrót na światowe wyżyny zawdzięczał całej rzeszy alternatywnych zespołów, im i ich twórczej witalności. Dziś, gdy kondycję rocka podtrzymuje nowe pokolenie muzyków, zapatrzone w jego cięższe odmiany, warto zwrócić uwagę na twórczość tego niedawno rozwiązanego zespołu. Dobrym ku temu powodem jest wznowienie prawie wszystkich jego płyt w przyzwoitych cenach.
Afghan Whigs nie zasłużyli na zapomnienie, które ich spotkało... Chociaż sprzedaż płyt nie dorównywała ilościom, jakimi poszczycić się mogły takie zespoły, jak Nirvana, Pearl Jam, Alice In Chains czy Soundgarden, jednak emocjonalność tej muzyki sięga niejednokrotnie wysoko ponad twórczość wspomnianych, zresztą bardzo dobrych zespołów. Muzykę Afghan Whigs określano jako soul rock, wskazując na sięgającą zakamarków duszy żarliwość w głosie wokalisty (innym przykładem był chociażby Pigeonhead).
Po dwóch średnio udanych wydawnictwach, wydając płytę "Congregation", muzycy wznieśli się na poziom, który utrzymali na wszystkich kolejnych płytach... A zaczyna się od wybijanego miarowo rytmu perkusji. Wraz ze śpiewem Dulliego i zaproszonej Ruby Belle wchodzą też surowo brzmiące gitary, powtarzające kilka wolno toczących się akordów... To Ruby wypowiada ostatnie słowa piosenki. Minęło czterdzieści siedem sekund płyty. Jeżeli do tej pory nie przekonałeś się do muzyki Afghan Whigs, zespół daje ci drugą szansę - utwór numer 2...
"I'm her slave" i jego główny riff kojarzyć się może tylko z jednym słowem: "nawałnica". Między pierwszymi dwoma utworami przerwa jest w sumie ledwo wyczuwalna. Pamiętam, że słuchając tej płyty kiedyś z przegrywanej kasety tkwiłem w przeświadczeniu, że słucham wciąż utworu numer jeden. Wciąż ta sama energia, niemiłosiernie energetyczne gitary i ten wokal... Jeszcze parę lat temu mówiono, że jeden z lepszych w historii rocka...
Kiedy kończy się ten nawet nie trzyminutowy kawałek, wiesz już, czy to muzyka dla ciebie... Jest takie wąskie grono zespołów, na których muzykę nie można pozostać obojętnym. Albo się ich uwielbia, albo nienawidzi. Afghan Whigs to najlepszy przykład. Po tych dwóch nagraniach już wiesz, że to nie jest muzyka z list przebojów, nie ma krystalicznie czystego brzmienia... To muzyka brudnego garażu, zaś przesiąknięty bólem śpiew Grega Dulliego trafia tylko do tych, którzy oczekują po muzyce niezwykłych wrażeń...
Tak już jest do końca albumu. Następny jest psychodelicznie przestrzenny "Turn on the water" z partiami fortepianu w tle, z kolei "Conjure me" to utwór, który płynie w swoim szybkim, niemal motorycznym tempie niczym meteor. Tak nagromadzona energia musiała wybuchnąć... W "Kiss the floor" zespół zbliża się trochę do "ukwaszonych" dźwięków Jane's Addiction, a może nawet bardziej Porno For Pyros, uspokajając trochę "tempo wydarzeń". Ale tylko na krótko, już tytułowe nagranie po niecodziennym wstępie uderza ścianą gitar wtórujących śpiewającemu Gregowi. Brzmi to trochę tak, jakby chłopaki chcieli zagrać coś w stylu kolegów z Sonic Youth. Potem znów nieco spokojniej, może bardziej melodyjnie, ale tkwiący w tej muzyce niepokój wciąż przebija się w śpiewie bądź wstawkach gitarowych. Słoneczne lata sześćdziesiąte wracają we wstępie do następnej "piosenki". Później, w zwrotce, dźwięki gitary przypominają przypadkowe poszukiwania po gryfie tych właściwych dźwięków. Refren znów jest powrotem do szybszego grania i hipisowskiej beztroski w tle.
Czas na cover. Pieśń z musicalu "Jesus Christ Superstar" Webera brzmi niczym soundtrack do "Pulp Fiction" w wersji grunge. Znów wyciszenie... Mroczna ballada, niczym samotna, nocna podróż samochodem przez oświetlone neonami ulice miasta. Jest jeszcze jedna ballada, "Tonight"... Włącz ją sobie nocą... zrozumiesz, o co chodzi... Po tym kawałku możesz iść spać.
Następny, pozbawiony tytułu, zostaw tym, którzy wciąż jeszcze siedzą w swoich samochodach. Oni jeszcze nie wrócili do siebie. Niesamowity kawałek. Takie post scriptum do całej płyty...
Greg Dulli oprócz daru komponowania specyficznych melodii pisze też bardzo dobre teksty, głównie o stosunkach kobieta-mężczyzna, ale... piszę to z podobną intensywnością, jak jego żarliwy śpiew. Na tej i trzech następnych płytach ("Gentleman", "Black love", "1965") pozwolił nam choć na chwilę wedrzeć się do swojej duszy i posłuchać, co w niej gra. Uważaj. Możesz się uzależnić...