- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Aerosmith "Honkin' On Bobo"
W przypadku poprzedniej płyty Aerosmith niespecjalnie pozytywnie nastroiła mnie okładka. Tym razem swoje zrobił tytuł, brzmiący cokolwiek dziwnie. Na szczęście w obu przypadkach muzyka broni się bez żadnego problemu, choć w całkiem odmienny sposób - "Just Push Play" to było klasyczne, "aerosmithowskie" granie na wysokim poziomie, natomiast nowy album jest czymś całkiem odmiennym. Steven i spółka składają na nim hołd legendom bluesa, na obszernych fragmentach płyty w ogóle nie przypominając samych siebie. Nie będę tu udawał alfy i omegi i powiem szczerze, że o bluesie wiem raczej niewiele. W związku z tym nazwiska takie jak Willie Dixon's (kawałek "I'm Ready"), Muddy Waters ("Baby, Please Don't Go"), Bo Diddley ("Road Runner") czy Sonny Williamson ("Eyesight To The Blind"), gdzieś tam się obiły o uszy, ale wiele mi nie mówią. Są to jednak bez wątpienia legendarni wykonawcy tego gatunku. I to między innymi ich numery wzięli na warsztat Powietrzni Kowale, dodając do tej grupy coverów jedno własne nagranie - "The Grind".
Jak już napisałem fragmentami w ogóle nie wieje od tej płyty stylem Aerosmith, ale ogólnie album sprytnie balansuje między bluesowymi korzeniami, a "zwykłym" brzmieniem kapeli. I muszę przyznać, że wszystko to, co wycieka z głośników jest dla uszu bardzo miłe, bo też i luzacka melancholijność bluesa zawsze była baaaardzo bliska Stevenowi i kolegom. Oczywiście, sięgnięcie do bluesowych klasyków, spowodowało jeszcze większy udział harmonijki ("Back Back Train", "Temperature") czy pianina ("Eyesight To The Blind ") w aranżacjach, wymusiło sporo zwolnień i jeszcze więcej muzycznej nonszalancji. Nie ma na tej płycie ani energetycznych bomb, ani potencjalnych przebojów. Nie ma także jakichś specjalnych popisów gitarowych czy wokalnych - wszystko jest wyważone i raczej stonowane. A nad wszystkim góruje klimat luzackiej zabawy i pozytywnych wibracji. Najsilniejsze punkty płyty to w mojej skromnej opinii, przede wszystkim fenomenalnie pulsujący i zagrany z rockowym zębem "You Gotta Move", leniwie snujący się "Back Back Train" z sennymi kobiecymi wokalizami, surowe "I'm Ready" i wspaniałe "Temperature". Fajne wrażenie robi także szalone "Please Don't Go" ze świetnym basem, mające w sobie imprezowy klimat "Road Runner" i niemal rock'n'rollowe "Shame, Shame, Shame". Właściwie jedynym nie-do-końca-pasującym tu nagraniem jest moim zdaniem "Jesus Is On The Mainline" - gospel, to jednak nie do końca to, co lubię najbardziej...
W sumie dobra, ciekawa i dość zaskakująca płyta rockowych dinozaurów.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
The 69 Eyes "Back in Blood"
- autor: Jakub "Rajmund" Gańko
Burzum "Burzum"
- autor: Aranath
Deicide "Legion"
- autor: Megakruk
Christ Agony "Darkside"
- autor: Tiamat
Impaled Nazarene "Decade of Decadence"
- autor: Kornik