- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Acid Drinkers "Verses of Steel"
W tym roku mija 10 lat od odejścia z zespołu Licy, charyzmatycznego gitarzysty i współtwórcy najważniejszych płyt formacji. "Verses of Steel" to pierwszy album w tej dekadzie, który daje najmniej powodów do ubolewań po stracie wieloletniego współlidera Acid Drinkers.
Daleki jestem od deprecjonowania dorobku grupy ery postfriedrichowskiej. Takie albumy, jak "Broken Head" czy "Amazing Atomic Activity" dostarczyły kilku mocnych punktów w koncertowym repertuarze Kwasożłopów. Zarówno Perła (w większym stopniu), jak i Lipa (w o wiele mniejszym) wnieśli wiele świeżości do muzyki poznańskiej grupy. Jednak to najnowszy album daje nadzieję na ustabilizowanie składu i serię świetnych wydawnictw, na miarę złotego okresu w historii kapeli, który przypadł na lata dziewięćdziesiąte.
Nowa płyta przywołuje wspomnienie "The State of Mind Report". Tym razem jednak nie mamy do czynienia z nostalgiczną podróżą do thrashowych klimatów z początku lat osiemdziesiątych, ale z bezpretensjonalnym nawiązaniem do klasyki w bardzo współczesnej formie.
Doskonały przykład: "Red Shining Fur" - rozpędzony riff przywołuje na myśl "Master of Puppets", gitary w środkowej części miażdżą z siłą brzmienia "Czarnego Albumu", zaś bębny Ślimaka wbijają w glebę niczym partie Lombardo na "The Gathering" Testamentu. Tak świetnie brzmiącej płyty Acid Drinkers dawno nie słyszeliście.
"The Rust That I Feed" poprzedzone jest stylowym gitarowym arpeggio z rozkręconym efektem chours - tak zaczynały się wiekopomne ballady Metalliki. W tym wypadku dostajemy sepulturopodobny czad z efektownym zwolnieniem w końcówce, po którym następuje bardzo melodyjna i do bólu klasyczna solówka gitary. Porównania są tak naprawdę zbędne. Nowe kawałki to po prostu Acid Drinkers w świetnej formie!
"Verses of Steel" to pierwszy album nagrany w składzie z Aleksandrem "Olassem" Mendykiem, byłym gitarzystą None, który w 2004 roku zastąpił w Acid Drinkers Tomka Lipnickiego. Olass doskonale sprawdza się w roli kompozytora - jego "Meltdown of Sanctity" urzeka jednym z najcięższych riffów na płycie. Wokalnie realizuje się także w demonicznym dialogu z Tytusem w singlowym "Swallow the Needle". Nareszcie właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Tradycją stało się, że codę płyt Acid Drinkers stanowią utwory wyjątkowe. Wystarczy wspomnieć takie perełki, jak "Walkway to Heaven", "Konsument", "Proud Mary" czy "Midnight Visitor"... Tym razem zamiast koweru czy pastiszowej ballady otrzymujemy kawał ciężkiego, melodyjnego riffowania z okolic Nowego Orleanu. Odśpiewany głębokim głosem (bez growlu!) przez Olassa "Blues Beatdown" efektownie wieńczy ten bardzo udany album.
Odnotowałem tylko jedną wpadkę. "We Died Before We Start To Live" aż za bardzo przypomina "My Own Summer (Shove It)" Deftones. Ten jedyny kandydat do odstrzału wcale nie mąci dobrego wrażenia, jakie pozostawia obcowanie z najnowszym albumem Acid Drinkers.
Zespół podpisywał kontrakt z zagraniczną wytwórnią i zagraniczną agencją bookingową a ich to czy w Warszawie był klub, stodoła, czy namiot nie interesowało. Przecież nikt w Polsce nie musiał im się zrzucać na promocję w zachodniej prasie, co za bzdura.
W latach 1990/91 była specyficzna sytuacja, kariery (czy też karierki, ale zawsze) robiły kapele z krajów, których nikt nie kojarzył wcześniej z metalem, takie jak Massacra, Loudblast, Aggressor (Francja), Pungent Stench, Disharmonic Orchestra (Austria). Rok później wybił się nasz Vader. Acid Drinkers też mogli normalnie jeździć po Europie z koncertami, ale pewnie komuś zależało żeby tak się nie stało.
Może też mają coś ciekawego do powiedzenia.
A wyjątki tylko potwierdzają regułę. Vader się udało, to racja, ale jest to specyficzna grupa odbiorców. Sepulturze z Brazylii też, ale wtedy mieli naprawdę ciekawe brzmienie. Zresztą Amerykańcy wylegiwali się w tym kraju na plażach, karczowali dzunglę itp.
A Acidom się nie udało, chociaż w latach 90 - tych mieli potencjał. A jest zainteresowanie takim metalem z poczuciem humoru. Przykład SOAD, Tomahawk.
Prawdopodobnie Dziuba obawiał się straty takiej kapeli i ciągnięcia korzyści z ich muzyki (zresztą wyzej już to sugerujesz i słusznie). Ponadto jak wiemy Pan "Dziuba" śp. wydawał nielegalnie albumy m.in. Death o co został pociągnięty przez śp. Chucka Schuldinera do konsekwencji prawnych - nei przestrzegania praw autorskich (jak pamiętam chodziło o Scream Bloody Gore i Leprosy wydane bez licencji i praw autorskich przez Metal Mind Production)
To jest typowo polski zespół metalowy, który się nie wychyla poza granicę, tak jak Kat i Turbo.
Niemcy mają swoje Apokalyptische Reiter, Czesi mają swojego Kabata, a my Acid Drinkers i tyle.
A a płyta jest niestety słaba. I trochę racji jest w tym że sam Titus nie jest w stanie napisać dobrego materiału. Popcorn ma wyebane.
i kiedy właściwie Acid Drinkers grał thrash metal???
Myślę, że obie wersje są poprawne.
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Metallica "Death Magnetic"
- autor: Ugluk
Machine Head "The Blackening"
- autor: Mrozikos667
Opeth "Blackwater Park"
- autor: Zbyszek "Mars" Miszewski
- autor: Michu
- autor: Margaret
- autor: Arhaathu
Moonspell "Under Satanae"
- autor: Cemetary Slut
Behemoth "The Apostasy"
- autor: Zagreus
- autor: Ugluk
W początkach lat 90 Polska prawie nie istniała na muzycznej mapie rockowej.
Były dobre zespoły, ale właściwie nieznane poza krajem.
Zespół z Polski nie miał szans na karierę miedzynarodową, bo nikt by nie
wyłożył kasy na promocję.
Znane zespoły może nawet chciały tu grać, ale nie wiedziały, czy mają tu fanów.
Dużych wytwórni nie interesował ten kraj, bo było piractwo i nie można było zarobić. Nie było festiwali z prawdziwego zdarzenia. Mało było dobrych sal koncertowych. W Wawie właściwie była Stodoła, bo na Torwarze nagłośnienie było tragiczne (RATM, Iggy Pop), a Beastie Boys i Biohazard grali w namiocie :)
Długo by pisać, ale był jeden, może dwa ciekawe koncerty rocznie zagranicznych bandów. W Niemczech te zespoły grały całe trasy, a u nas dobrze jak jeden koncert.
Jak w takiej sytuacji wypromować polski band poza zagranicą?