- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: Acid Drinkers "La Part Du Diable"
Bylem bardzo ciekawy, co zaprezentuje Acid Drinkers na najnowszym albumie. Od wydania ostatniego premierowego wydawnictwa, "Verses Of Steel", minęły wszakże cztery lata, a i w tym czasie wydarzyło się dużo. Najgorsza była oczywiście przedwczesna śmierć Aleksandra "Olassa" Mendyka, którego można uznać za spiritus movens "Wersetów". Śmierć ta była szokiem dla wszystkich. Na szczęście Acids szybko pozbierali się po tej tragedii i znaleźli następcę, jakim jest szerzej przed czterema laty nieznany Wojciech "Jankiel" Moryto, o którym wiedzieliśmy podówczas tylko tyle, że był członkiem ekipy technicznej Kwasów. Jednak materiał przyswoił na tyle bezproblemowo, że został zaaprobowany przez pozostałych członków formacji i niemalże od razu wkupił się w łaski fanów, czego można było doświadczyć na koncertach. Sam byłem tego świadkiem, gdy w 2009 roku wybrałem się do Zabrza i zobaczyłem, że Jankiel - poza tym iż sprawdza się jako gitarzysta rytmiczny - dysponuje naprawdę dobrym, rasowym metalowym wokalem (pamiętam, jak sprawnie poszło mu śpiewanie "Aces High" z telefonu komórkowego w czasie gościnnego występu z supportującym Acidów None). Okazał się też wyluzowanym i sympatycznym człowiekiem, który jako jedyny z załogi wyszedł po koncercie do fanów, aby z nimi porozmawiać, poprzybijać piątki, a także załatwiać autografy od pozostałych muzyków, którzy od razu pognali na backstage, aby zażywać wysoko oprocentowanej regeneracji. Pochwalić się muszę, iż po tym koncercie zostały mi podpisy na bookletach "Infernal Connection" i "Verses Of Steel".
Pierwszym płytowym doświadczeniem w karierze nowego rytmicznego była składanka coverów "Fishdick Zwei - The Dick Is Rising Again". Płyta sympatyczna, co prawda mocno ustępująca pierwszej części, ale z pewnością nie przynosząca Acidom ujmy, a wręcz przeciwnie - rozdmuchała nieco Poznaniaków komercyjnie, zapewniła nominacje do nagród, wyniosła na scenę popularnego festiwalu, a dzięki jej sukcesowi Titus może dzisiaj bawić się w jurora telewizyjnego "talent show". Żeby nikt nie pomyślał, iż ci metalowi dowcipnisie zaczęli pławić się w luksusach i celebryckich splendorach, a swoich metalowych fanów zaczęli mieć w poważaniu, oto na rynku pojawił się album zatytułowany "La Part Du Diable". Przyszedł czas, aby zrealizowawszy całą masę pobocznych projektów (Jankiel i Ślimak - Flapjack, Titus - Titus Tommy Gun, Anti Tank Nun) zabrać się za premierowe kompozycje Acid Drinkers.
Przedsmakiem albumu był utwór "Old Sparky", który w okrojonej wersji (wycięto jedną zwrotkę) hulał sobie po internecie i spotkał się z niezwykle zróżnicowaną reakcją fanów: od zachwytu po miażdżącą krytykę. Mnie utwór się za pierwszym razem nie spodobał, ale z każdym przesłuchaniem było coraz lepiej. Ma rację Ślimak, który na swoim profilu facebookowym, nieco co prawda impulsywnie, odniósł się do niezadowolenia z nowego utworu, pisząc iż Acidzi nie są, cytuję, "dupowłazami bez własnego charakteru i od lat robią to, co lubią, i tak zostanie". Z diametralnie skrajnymi opiniami spotkała się również okładka płyty, przedstawiająca dziewczynę o urodzie iście słowiańskiej, która trzyma w ręku szkło powiększające - widać przez nie jej trupie oblicze. Muszę przyznać, że grafika autorstwa Aleksandry Spanowicz bardzo mi się podoba, cieszy oczy swoim rysowanym charakterem, który odrobinę przywołuje wspomnienia rewelacyjnych i arcyzabawnych okładek Jerzego Kurczaka. Powiedzieć dla formalności trzeba, że front "La Part Du Diable" nie jest wcale humorystyczny, nie kontrastuje z tytułem płyty. To obłąkane dziewczę kojarzy mi się z Karusią z mickiewiczowskiej "Romantyczności". Szczerze wątpię, aby moje domysły o inspiracjach romantycznych były uzasadnione, wynikają bardziej z polonistycznego zboczenia zawodowego, ale skoro Titusowi chodziło po głowie przed czterema laty tworzenie concept albumu na motywach "Fausta", to niczego chyba nie można wykluczyć.
Cieszy to, iż na płycie znalazło się sporo miejsca dla slayeropodobnego thrash metalu. Różnie z tym na płytach Acids ostatnimi laty bywało. Panowie flirtowali z nowoczesnymi trendami za czasów Litzy ("High Proof Cosmic Milk"), Perły ("Broken Head", "Acidofilia"), a także i trochę tych inspiracji znalazło się na "Wersetach". Na nowym albumie otrzymujemy miszmasz, przez co można tę płytę odebrać jako przekrój całej dotychczasowej twórczości grupy. Pojawiają się na płycie thrashowe petardy ("Kill The Gringo", "Bundy's DNA", "The Payback"), ciężkie i do bólu dimebagowskie walce ("V.O.O.W", "Broken Real Good" czy wyryczany przez Jankiela "Dance Semi-Macabre"), a także echa płyt nagranych z Perłą (lekko przypominający "Calistę" - "The Trick", mogący idealnie odnaleźć się na "Broken Head", singlowy "Old Sparky", lekko psychodeliazujące w duchu "Acidofilii" - "On the Beautiful Bloody Danube" czy zainspirowane wyczynami Andrzeja z Norwegii "Andrew's Strategy"). Jednakże album jako całość wypada zdecydowanie bardziej staromodnie od poprzedniego.
Już pierwszy "Kill The Gringo" nie pozwala słuchaczowi złapać oddechu. Podobnie, jak w przypadku znakomitego "Fuel Of My Soul" z "Verses Of Steel", mamy do czynienia z openerem, który łoi skórę i nie pozwala wysiedzieć spokojnie, choć główny riff nieco przypomina "When You Say To Me 'Fuck You' Say It Louder" z "Rock Is Not Enough", to trzeba stwierdzić, iż kawałek jest esencją stylu Acids. Ślimak przyzwyczaił słuchaczy do bardzo wysokiej formy i tę dyspozycję jak najbardziej w tym utworze potwierdza (nawet przez chwilkę atakuje blastami), Popcorn wywija iście slayerowe solo, Titus wrzeszczy z charakterystyczną dla siebie manierą, a Jankiel wzorowo wywiązuje się z backing wokali. Równie wyrazisty jak początek jest zakończenie płyty w postaci jankielowego "Zombie Nation". Takiego utworu, w którym Acidzi nieco spuściliby z tonu i nabrali luzu, od lat mi brakowało - i oto jest! Kawałek zaczyna się przekomicznie brzmiącymi przyśpiewkami ewoków z "Powrotu Jedi", by potem zaatakować rwanym riffem i wokalami do złudzenia przypominającymi byłego gitarzystę "Księcia Ciemności". Utwór jest do bólu przesiąknięty stylistyką Black Label Society, co wychodzi mu jak najbardziej na plus. Jestem przekonany, iż "Zombie Nation" zrobi furorę wśród publiczności Acidów. Nie sposób nie uśmiać się z jego ostatnich sekund, podczas których możemy usłyszeć pijacką przyśpiewkę. Mam nadzieję, że na następnej płycie będzie takich smaczków więcej. Oczywiście jestem realistą i nie oczekuję, aby Kwasożłopy robili sobie totalną polewkę ze wszystkiego, jak za starych dobrych czasów "Dirty Money, Dirty Tricks" czy "Striptease", ale odrobinka humoru nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Oczywiście było dużo tego humoru na sequelu "Fishdicka" (czy należy przypominać o Slayerze wykonywanym w stylu country czy o balladzie Metalliki z udziałem Czesława Mozila?), ale jako że jest to płyta z coverami, to pozwalam sobie traktować ją nieco inaczej niż album z premierowym materiałem.
Najnowszy krążek Acid Drinkers oceniam z czystym sercem na 8 (z plusem, o plus wyżej od "Verses Of Steel"). "La Part Du Diable" to dobry materiał i choć niekiedy przemyka w nim Slayer, niekiedy Pantera, niekiedy Machine Head, to słychać, iż jest to Acid Drinkers. Są karkołomne partie perkusji, charakterystyczne solówki Popcorna, który zarówno pędzi na złamanie karku w stylu Kinga & Hannemana, jak i wygrywa paletę dziwacznych dźwięków. Uważam, iż to najlepsza od lat płyta Acidów pod względem popcornowych solówek. Jankiel świetnie wywiązuje się ze swoich rytmicznych obowiązków, a jego wokal stanowi doskonale podparcie dla Titusa, który również dobrze się spisał jako tekściarz. Prócz standardowo zakamuflowanych historii z życia wziętych, bohaterami zostali również tacy jegomoście, jak seryjny amerykański morderca Ted Bundy - został skazany na karę śmierci (krzesło elektryczne, na którym został uśmiercony, nazywane jest potocznie przez Amerykanów "old sparky") - czy Anders Breivik, którego dokonań nie trzeba przypominać, a znając życie, stanie się jeszcze bohaterem wielu thrashmetalowych tekstów, gdyż dla ich autorów seryjni mordercy czy niebezpieczni dla społeczeństwa "zwyrole" zawsze stanowili doskonały temat.
Skupże się na samej płycie... Może jakieś wrażenia odnoścnie temp, albo brzmienia...
Kogo obchodzi rozmiar buta Tytusa???