- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
recenzja: 30 Seconds To Mars "This Is War"
Ach, te współczesne ambitne rockowe produkcje... Można długo polemizować, ile rzeczywiście w nich samego rocka. W dobie wracających do łask zasłużonych brzmień oraz wszędobylskiego łączenia najróżniejszych - często niepasujących do siebie - stylów, przepis na świeży, intrygujący krążek jest właściwie oczywisty. Niestety bardziej oczywisty niż jego rzeczywisty poziom czy odkrywczość. Padające w wywiadach z ust muzyków deklaracje to osobny temat. Dzisiaj liderzy wszystkich właściwie zespołów, którym zależy na podboju nowych terytoriów, tak artystycznych, jak i sprzedażowych, obiecują, że ich kolejny krążek będzie propozycją najlepszą nie tylko w ich całej dyskografii.
Promocja muzyczna rządzi się swoimi prawami i jeśli ktoś chce naprawdę zaistnieć w branży, musi umieć swój wytwór sprzedać jako produkt wyjątkowy w dużej skali. Powyższe zjawisko, jakkolwiek zrozumiałe z marketingowego punktu widzenia, może jednak na dłuższą metę budzić pewien sceptycyzm, albowiem z tego typu zapewnień wynikałoby, iż każde dostępne na półkach w dziale muzycznym wydawnictwo, to rzecz niesłychanie wyjątkowa i w swym rodzaju jedyna. Problem polega tu więc na przeprowadzeniu odpowiedniej selekcji, gdyż w całym tym zatrzęsieniu "albumów wszech czasów" ziarna od plew oddzielić niekiedy wyjątkowo trudno.
Czy bracia Leto i pan Milicevic ułatwili mi to trudne zadanie? Czy pomogli mi spojrzeć na długo wyczekiwany przeze mnie, najnowszy swój album w sposób pozbawiony uprzedzeń? Niestety nie. Pierwsze przesłuchanie nasunęło wniosek, iż "This Is War" 30 Seconds To Mars to granie przede wszystkim modne. Od samego początku obcowania z tymi dźwiękami słychać wyraźnie, z jakim zespołem mamy do czynienia i utraty tożsamości zarzucić mu nie sposób. Gdyby jednak taki "Kings and Queens" znalazł swój czas antenowy gdzieś między ostatnimi propozycjami U2 a Kings Of Leon, zbyt wiele by od tego chlubnego skądinąd towarzystwa stylistycznie nie odstawał. Dorzućmy do tego jeszcze luźne z mojej strony skojarzenia z Muse i The Killers, a pobieżny zarys tego, co zaprezentowane zostało na trzecim krążku Amerykanów, będziemy mieć gotowy.
Nie sądzę, by te porównania mogły przynieść komukolwiek wstyd. Przecież te nazwy reprezentują w kwestii nowoczesnego, przebojowego rocka poziom co najmniej wysoki. Również 30 Seconds To Mars za sprawą dwóch poprzednich płyt pokazali, że "komercyjny" nie zawsze znaczy "zły" i właściwie ani przez chwilę nie oczekiwałem, że zebrawszy laury za "30 Seconds To Mars" i "A Beautiful Lie" zespół ten zapragnie nagle ominąć szerokim łukiem wszelkie popularne rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne, i zaproponuje materiał strawny tylko i wyłącznie dla muzycznych koneserów. Ba! Życzę im wręcz, by "This is War" niejednokrotnie pokryło się platyną, albowiem, gdyby w komercyjnych stacjach radiowych dominowała muzyka o zaprezentowanym na tej płycie poziomie, nie mielibyśmy najmniejszych powodów do narzekań.
Po prostu jako urodzony sceptyk zacząłem węszyć w tym wszystkim jakiś spisek. Nikt mi bowiem nie wmówi, że słuchając przetworzonych w sposób charakterystyczny dla, nazwijmy to umownie, muzyki dyskotekowej, partii wokalnych, jakie Kanye West położył gościnnie w utworze "Hurricane", nie odczuł niesmaku. Inna sprawa, że śpiewany wówczas tekst to rzecz ze zdecydowanie wyższej półki i właściwie ciężko dociec, czy jest to posunięcie czysto marketingowe, czy może patent mający na celu jego uwypuklenie. Mając w pamięci przykłady genialnego wykorzystanie motywów tanecznych w ambitniejszych odmianach gatunku, jak chociażby ten z doskonałego "Disco Queen" z ostatniej płyty Pain Of Salvation, jestem skłonny uwierzyć, iż braćmi Leto kierowały szlachetne zamiary. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwsze wrażenie nie należy do pozytywnych, a utwór będzie ? i o to mogę się założyć ? idealnym punktem zaczepienia dla tak zwanych złośliwych. Zupełny brak jakichkolwiek wyrazistych riffów również nie poprawia ogólnego wrażenia w pierwszym kontakcie z "This is War". To, co urzekało na wydanym osiem lat temu debiucie, to umiejętność składania ciężkich, konkretnych riffów w niezwykle chwytliwe, nośne i przebojowe utwory, które po przyprawieniu szczyptą pikantnej elektroniki można było, jak to się mówi, łykać bez popitki. Na kolejnej płycie ("A Beautiful Lie"), która ukazała się trzy lata później, owego ciężaru było już zdecydowanie mniej. Thirty Seconds To Mars, konsekwentnie kontynuują rozwój we wcześniej obranym kierunku i najnowsza ich płyta nie powinna być więc dla nikogo zaskoczeniem. Jej brzmienie jest jeszcze bardziej wygładzone niż w przypadku dzieł poprzednich i ciężko w zasadzie uniknąć obaw, że jeśli owa tendencja się nie zmieni, następne dziecko 30 Seconds... może pojawić się na rynku z etykietką o treści: "pop".
Zanim jednak zmieszamy "This Is War" z błotem za sam fakt, że jest lżejsze, warto dokładniej się wsłuchać. Już jedno spojrzenie na nazwiska producentów, którzy nad nim pracowali wystarczy, by wtajemniczeni wiedzieli, czemu wcześniej przyszły mi do głowy takie, a nie inne skojarzenia. Ukrywający się pod pseudonimem "Flood" Mark Ellis to człowiek, który nie urwał się bynajmniej z choinki. Jeśli mówią wam coś nazwy takie, jak NIN, The Smashing Pumpkins, Sigur Ros, Depeche Mode czy U2 i The Killers, wiecie doskonale, że ciężko o kogokolwiek z lepszym CV. Współpracował z nim również sam zespół oraz Steve Lillywhite, mający na kocie kolaborację z Peterem Gabrielem czy The Rolling Stones. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że nad jakością dźwięku tradycyjnie już czuwał sztab specjalistów.
Obecne tu i ówdzie partie chóralne pozwalają stwierdzić już przy pierwszym podejściu, że utwory składają się w jakąś ambitniejszą, spójną całość. "Kto zaśpiewał w owym chórze?" ? pewnie zapytacie. Odpowiedź będzie tyleż krótka, co zaskakująca: fani zespołu. Przez mieszczący się w Los Angeles klub "Avalon", podczas nagrywania śladów przewinęła się blisko tysięczna armia maniaków formacji. Pomysł trzeba przyznać niezwykły, co z miejsca winduje album na ewidentnie wyższy poziom. Ich śpiew znajduje swoje apogeum w epickim wręcz "Vox Populi", gdzie jest go zdecydowanie najwięcej i jest to pierwszy utwór, który mnie na tej płycie tak naprawdę ujął. Podczas kolejnych przesłuchań album bronił się wyśmienicie tocząc tytułową wojnę z zarzutami krytyków i odpierając wszelkie ataki ze strony mojej podejrzliwości.
Teraz już wiem, że "This Is War" to płyta wybitna, mająca wielką szansę spełnić marzenie jej twórców i trwale zapisać nazwę grupy na kartach historii gatunku. Tym bardziej, że jej odbiór nie jest rzeczą tak oczywistą, jak mogłoby się z początku wydawać. Warstwa tekstowa komunikuje bardzo wyraźnie, iż mamy tu do czynienia z koncept albumem i kto chce wiedzieć "z czym to się je", ten musi się w owe liryki zagłębić. Otwierający album wstęp, choć stosunkowo krótki, również nie zdradza jego dalszej zawartości. Jest to w kontekście następujących po nim kawałków swego rodzaju miniatura, mająca dać nam niewielki przedsmak tego, co nas czeka i o jakimkolwiek spektakularnym otwarciu całości nie ma tutaj mowy. Chór wyśpiewuje tu tylko tytuł płyty, pozostawiając niedosyt oraz apetyt na więcej i właściwie dopiero następny w kolejności "Night of the Hunter" uderza energicznie i pozwala nam się w pełni nacieszyć mistrzowsko skomponowaną linią melodyczną oraz pomachać nieco głową. Krążek nabiera tu więc rozpędu, a napięcie nie opada już do samego końca. Nie jest to jednak płyta jednostajna i jej siłę witalną równoważą bardziej nastrojowe, wyciszone fragmenty, jak choćby wspomniany "Hurricane", krótki, wyraźnie nastrojowy "100 Suns" czy zamykające całość instrumentalne outro. Niezwykle ciekawy jest przedostatni "Stranger in a Strange Land", który ze względu na zmiany tempa i nastroju nie poddaje się jednoznacznej klasyfikacji.
Zawartość "This Is War" przypomina swym charakterem okładkę. Niby nic zjawiskowego, niepokojącego, kontrowersyjnego... Przecież identyczny tygrys mógłby z powodzeniem patrzeć na nas z podręcznika do biologii, zdjęcia w kalendarzu czy ekranu telewizora o niekoniecznie późnej porze. Zwierzę szczerzy jednak swe zębiska w sposób naprawdę drapieżny i gdybyśmy stanęli z takim "kotkiem" oko w oko, zachowanie spokoju mogłoby z naszej strony okazać się dość trudne. Podobnie słyszane na płycie partie chóru na pierwszy rzut oka nie wydają się niczym szczególnym. Gdy jednak uświadomimy sobie prawdziwy ich charakter i poczekamy, aż w punkcie kulminacyjnym zatytułowanym "Vox Populi" wybrzmią na pełnej mocy, może nie być przeproś. A przecież to tylko jeden z przykładów, jakimi można się posłużyć.
Podobnie, jak członkowie innych grup, tak i 30 Seconds To Mars oświadczali, że pracują ze świadomością wysoko uniesionej poprzeczki i nie ukrywali ambicji stworzenia "albumu, który stanie się klasykiem". Wyszła rzecz wyraźnie skrojona na potrzeby szerszego audytorium naszych czasów, co może w odbiorze albumu przeszkadzać. Warto jednak przymknąć oko na jego komercyjny charakter, albowiem nie widzę przeszkód, by wielki sen tych świetnych muzyków się nie spełnił.
Niestety obawiam się, że ta płyta zostanie uznana za dzieło epokowe.
Jak dla mnie to produkt masowego rażenia, szybko się zjada i szybko się wydala.
pozdrawiam
Już dalej nie było sensu czytac...
Materiały dotyczące zespołu
Najchętniej czytane recenzje
Lubisz tę plytę? Zobacz recenzje
Armia "Pocałunek mongolskiego księcia"
- autor: Robert Waliś
Lao Che "Prąd stały / Prąd zmienny"
- autor: Zubeht
- autor: ymia
2Tm2,3 "888"
- autor: Mojżesz
Naumachia "Black Sun Rising"
- autor: Megakruk