zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

felieton: Rozważania straconego rockera

21.05.2001  autor: Ania Zięba

strona: 1 z 1

"Zawsze byłem indywidualistą, chciałem wiele zmienić, nie mogłem pogodzić się z tym, co widzę. Nie rozumiałem wielu rzeczy, drażniły mnie. Nie chciałem jednak stać bezczynnie, chciałem zmienić świat, chciałem naprawdę żyć, oddychać i mieć coś do powiedzenia. Za mocno czułem i za wiele widziałem. Postanowiłem grać. Tak, zmienić coś przez muzykę, dać coś innym, cząstkę siebie. Przekazać im swoją pasję - dzielić się muzyką. 'Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel - za kilka lat mieć u stóp cały świat, wszystkiego w bród'. Często graliśmy koncerty. Dobrze się bawiliśmy, publiczność szalała. Czuliśmy, że jesteśmy skazani na sukces, że zbliża się nasz cel... Od kilku lat nie możemy go osiągnąć. Straciliśmy go z oczu. Dlaczego?"

Tak mniej więcej przedstawia się sytuacja wielu młodych zespołów rockowych. Dużo zapału, piękne początki, wyraźnie zarysowany cel. Dlaczego nie mogą osiągnąć tego, o czym marzą? Po kilku latach intensywnego grania przychodzi znużenie, zwątpienie w sens własnych poczynań muzycznych. Tak bardzo oczekiwany cel - samorealizacja, wielki sukces - gdzieś znika, rozmywa się, nie jest już tak oczywisty.

Na krakowskim rynku muzycznym działa koło 30 zespołów rockowych. Ich koncerty są zawsze udane, licznie zgromadzona publika pod wpływem pobudzających dźwięków płynących ze sceny oraz znacznej ilości spożytych napojów wyskokowych oddaje się szaleństwu tańca. Członkowie zespołów (szczególnie ci o dość charakterystycznym wyglądzie) za sam fakt, że są i grają, zostają obdarzeni przez piękniejszą część publiczności niekłamanym uwielbieniem, co bezsprzecznie wpływa na gwałtowny wzrost ego samych zainteresowanych. To jaśniejsza strona życia krakowskiego rockera.

A teraz ta nieco ciemniejsza.

Na krakowskim rynku muzycznym działa około 30 zespołów rockowych. Niektóre od dobrych kilku lat. Mają wykształcenie muzyczne, pod względem techniki brak im konkurentów. Uważają jednak, że "rock & roll is dead", mając jednocześnie nadzieję, że taka sytuacja się zmieni. Oczywiście na lepsze. Że rock zmartwychwstanie.

Rock wcale nie umarł. Został jedynie zepchnięty na dalszy plan. Konsekwentnie i skutecznie osłabiają go mniej ambitne gatunki muzyczne, ale czy sami muzycy posiadają wystarczające argumenty, dzięki którym mogą wygrać taką muzyczną konfrontację? Czy aż tak wiele im w duszy gra i na tyle głośno, że muzyka ta, wypływająca z nich samych, uciszy głosy zwątpienia i przywróci wiarę w siłę rocka? Rock odkrywa wnętrze, uzewnętrznia emocje... Wymaga wewnętrznego skupienia, może zarówno pobudzać, jak i uduchawiać, ale zawsze pozostawi jakiś ślad. Dla jednego przyjmie jedynie formę męczącej melodii, którą, chcąc nie chcąc, cicho nuci. Na innym odciśnie piętno, będzie jak tatuaż. Zawsze z nim. Jeśli będzie chciał się uwolnić - pozostawi bliznę. "Napiętnowani" skryli się do piwnic i nie wiedzą, jak wydostać się na powierzchnię. Nie wiedzą... albo nie chcą. Może podziemie daje im poczucie bezpieczeństwa, może nie są gotowi na wypłynięcie na muzyczną powierzchnię? Czy tak naprawdę rock to część ich samych, czy jest jak tatuaż, który "podarowało" im życie, z którym będą żyli do ostatnich dni? Tatuaż, który może być przekleństwem, ale prowadzi jednocześnie do pełnego twórczego rozwoju, osiągnięcia całkowitej świadomości swoich muzycznych celów.

Jeszcze raz - "muzyka odkrywa wnętrze, uzewnętrznia emocje". Jeśli ich nie ma lub nie są na tyle silne, aby przekształcić się w muzykę, pełną buntu i ognia, to naprawdę rock zginie.

Pisząc ten felieton uświadomiłam sobie, że marazm, zniechęcenie, wynika przede wszystkim z braku świadomości własnych celów muzycznych oraz niechęci do uzewnętrzniania swych emocji (oby nie z wewnętrznej, emocjonalnej pustki). Cel przestaje być jasny, ponieważ pseudokariera, jaką robi zespół na lokalnym rynku muzycznym, w zupełności wystarcza. Priorytetem staje się utrzymanie osiągniętej pozycji, zaspokajanie oczekiwań publiczności i spełnianie ich "muzycznych zachcianek". Własne inspiracje muzyczne, zazwyczaj uzewnętrzniane w formie wykonywanych coverów, królują na podziemnych scenach. Przecież inspiracje mają być natchnieniem, mają pomagać w odkrywaniu swych uczuć, emocji i tworzeniu dzięki nim WŁASNEJ muzyki. Kopiując swoje inspiracje stajecie się kolejną imitacją istniejącej (lub już nie) legendy rocka. Ale czy wykonując utwory swoich idoli, identyfikując się z nimi, sami zaczynacie tworzyć legendę? Czy warto rezygnować z własnej muzyki, zastępując ją coverami, które pomogą Wam zjednać publikę, ale doprowadzą do twórczego zastoju?

Słowa: "Płonie ogień w głębi duszy mej..." straciły swą aktualność. Rock został zepchnięty na drugi plan. Ale czy nie również przez, z pewnością nieświadome, działanie samych twórców? Jak na ironię, to oni odzwyczaili publikę od nowych brzmień, karmiąc ją, raz za razem, koncert za koncertem, tymi samymi, dobrymi, ale zbyt osłuchanymi brzmieniami, tłumiąc krzyczące w nich emocje, nie dopuszczając do głosu własnego "ja", zapominając o sobie, decydując się dobrowolnie na utratę własnego indywidualizmu, na bycie jednym z wielu "straconych rockerów".

Krakowska scena rockowa odzwierciedla tendencje na światowym rynku muzycznym. Tu także dokonuje się ciągłych wyborów, a jakakolwiek decyzja może okazać się pomyłką. Rezygnując z własnej twórczości na rzecz "muzyczki pod publiczkę", nastawiając się na szybki zysk i pseudokarierę, w ostatecznym rozrachunku mogą wiele stracić. Dla większości taka sytuacja to błędne koło. Młode zespoły chcą grać, chcą istnieć w świadomości nawet lokalnej społeczności. Koncert musi więc przynieść zyski. Aby zatrzymać publiczność oraz zapewnić właścicielowi obrót, z którego następnie wypłaci zespołowi ustaloną gażę, zespoły często włączają do swojego repertuaru covery. I tu wchodzą na równię pochyłą. Covery nakręcają koniunkturę, stawka (wraz z obrotem) rośnie, publiczność szaleje, zespół ma zapewniony kolejny koncert. Jeśli jednak zespół wprowadzi covery i przyzwyczai swoją publiczność do takiego repertuaru, nikt tak naprawdę nie będzie chciał poznać "prawdziwego oblicza" grupy. Zadowoli się imitacją, często bardzo dobrą, największych twórców. Próby dostosowania się do warunków lokalnego rynku, pseudokariera i sny o potędze sprawią, że cel, kiedyś tak bliski, zacznie się oddalać i wkrótce zniknie. Już go nie ujrzycie. Będziecie wspominać koncerty, szalone imprezy, publikę, która zrywa się z miejsc i razem z wami śpiewa... "Whisky". Czy o takiej karierze marzycie?

Grając utwory autorskie, zespół ma kłopoty z zaistnieniem na podziemnej scenie. Własny repertuar, zwykle nie wystarczający na zagranie przepisowego 3-godzinnego koncertu, nieznane publiczności utwory, nowe brzmienie - to, o co tak walczyli - może początkowo obrócić się przeciwko niemu. W ostatecznym rozrachunku jednak bardzo wiele zyskają - ujrzą swój cel. Jasny i wyraźny. I coraz bliższy.

Istnieje jedna i najszczersza prawda, zamykająca się w słowach:

"...Pracujemy w ciemnościach, robimy to, co potrafimy, dajemy wszystko, co mamy,
Nasza muzyka jest naszą pasją, a nasza pasja jest naszym zadaniem..."

Dlaczego więc "trzymajcie pod kloszem wartości tego świata", WŁASNE emocje? Waszym zadaniem jest dzielenie się swoją pasją, dawanie innym najszczerszej, najgłębszej części siebie - WŁASNEJ muzyki! Tylko dzięki niej "nadejdzie taki dzień, o którym wszyscy będą śpiewać...".

« Poprzednia
1
Następna »
Na ile płyt CD powinna być wieża?