- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
felieton: Moje muzyczne początki, czyli trochę historii
strona: 2 z 2
Dalej poznawałem świat muzyki i odkrywałem nowe dla mnie brzmienia, aż natknąłem się na utwór Gary Glittera "Rock 'n' Roll" (rok 1972). To nagranie ma dwie części, jedną z wokalem, a drugą instrumentalną. Nawet pamiętam okoliczności, gdy po raz pierwszy to usłyszałem. Małe jezioro pod Szczytnem, słońce i woda, otwarty samochód pod drzewami w cieniu, a w nim odtwarzacz i płynące z niego dźwięki. Wtedy nie było pojęcia "glam rock", to wymyślili dużo później krytycy. Wracamy jednak do historycznego tranzystorka. Z niego na falach średnich lub krótkich (UKF-u nie miał) w godzinach wieczornych - schowany pod kołdrą - wsłuchiwałem się wśród szumów, pisków i zanikającego dźwięku w różne europejskie stacje. Niestety Luxemburga złapać nie mogłem (lub nie umiałem), ale za to trafiałem na jakąś rozgłośnię, która zapowiadała się sygnałem "Super Sonic"(?). A w czasie tej zapowiedzi grali niesamowicie odlotowe solo organów i perkusji. Wtedy jeszcze nie widziałem, że jest to fragment numeru Iron Butterfly "In A Gadda Da Vida". Tutaj po raz pierwszy też usłyszałem "This Flight Tonight" formacji Nazareth i dziwiłem się, dlaczego ten wokalista tak chrypi. Powoli kształtowały się moje muzyczne upodobania, które kierowały się wyraźnie w stronę rocka o progresywnej barwie oraz hard & heavy rocka (tak wtedy się nazywało ten gatunek muzyczny).
Iron Butterfly, Warszawa 15.03.2012, fot. Meloman
Jednak w prawdziwy świat progresywnego rocka (w tamtych czasach zwany był rockiem, bez tego dodatkowego przymiotnika) zacząłem wkraczać dopiero kilka lat później, czyli około roku 1975, a to w związku z tym, że miałem wreszcie wymarzony czterościeżkowy magnetofon szpulowy ZK-145, a potem ZK-140, oraz własne duże radio tranzystorowe Jowita - wszystko dzięki Mamie. Teraz mogłem nagrywać z radia co chciałem. Modne też było przegrywanie od kolegów. Magnetofon ważył 8,5 kilograma i nie zawsze było blisko. No, ale cóż to znaczyło wobec chęci posiadania na taśmie jakiegoś trudnego do zdobycia nagrania. Nic albo prawie nic. Odkrywałem też wielkie zespoły, takie jak Pink Floyd, Genesis, King Crimson. Wszystko w radiowym programie trzecim, głównie przez autorskie audycje Piotra Kaczkowskiego, ale nie tylko. Przykładowo po raz pierwszy nagranie Pink Floyd usłyszałem wieczorem po godzinie dwudziestej drugiej w jakimś stałym cyklu. Tylko to było rok wcześniej. Ten utwór to "Cirrus Minor" - wtedy zostałem zahipnotyzowany. Takie formacje, jak Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabbath i Budgie poznałem już wcześniej. Teraz za sprawą "Mini Maxu", "Muzycznej Poczty UKF" czy "Muzykobrania", wkraczałem na kolejną ścieżkę wtajemniczenia. Przyszła pora na Emerson Lake & Palmer, The Moody Blues, Yes, Procol Harum, a z krajowych - na SBB i Budkę Suflera. Pamiętam jakby to było wczoraj, kiedy nagrywałem pierwszą stronę premiery albumu Jethro Tull "Minstrel In The Gallery", a także "Wish You Were Here" Pink Floyd. Nieświadomy jeszcze dyskografii Floydów i nieosłuchany w ich repertuarze przez jakiś czas sądziłem, że "Atom Heart Mother" to jakaś dziwna wersja kompozycji "Echoes".
Tak właśnie wyglądały moje początki poznawania muzyki rockowej. Przez lata odkrywałem kolejnych wykonawców oraz inne gatunki muzyczne, takie jak muzykę elektroniczną, blues rock, rock gotycki i inne. Teraz dużo łatwiej odnaleźć muzykę, lecz trzeba wiedzieć, czego szukać. Ja wiem, bo dorastałem i dojrzewałem obok niej, kiedy ona się tworzyła. Czasami byłem jej rówieśnikiem, starszym albo młodszym bratem. Nie znam jej z "puszki", ale jakby na żywo. Obserwowałem wzloty i upadki różnych kapel, zmiany w zespołach, tworzenie się nowych stylów oraz powstawanie wielu wydawnictw płytowych. I to wszystko było i jest dla mnie do dnia dzisiejszego pasjonującym zjawiskiem.
U mnie na produkcji to każdy siedzi na smarkfonie ,nieważne czy dwudziestolatek czy siedemdziesięcio latek...znak czasów. Ja również zauważyłem u siebie na przestrzeni kilku lat, że przez dostęp do aplikacji tv max,netflix,Disney yt to, zdecydowanie zbyt dużo przesiaduje przed ekranem, do tego dochodzi jeszcze konsola, na szczęście dzięki nadpobudliwemu psiakowi , nie zaniedbuję również spacerów co najmniej 3 dziennie muszą być,czy to las ,jezioro bądź park.
Ale są też dobre strony cyfryzacji, niech każdy podliczy ile albumów ma w pamięci telefonu, na serwisach streamingowych.?