zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

felieton: Lust for Death

24.05.1997  autor: Vampire

strona: 1 z 1

Nie będzie charkotów i wysławiania pana Szatana, nie będzie dusznej mroczności i bezmyślnej quasi-poezji, nie będzie... basta! Będzie za to jedyne i prawdziwe piękno muzyki płynącej z najdalszych pokładów człowieczego(?) jestestwa(?). Ktoś kiedyś powiedział, że każdy wiek ma taka dekadencję, na jaką sobie zasłużył. Święte(!) słowa, pod którymi podpisuje się dwoma rękami, sercem i duszą w nadziei, że ów fin de siecle będzie trwał wiecznie w swej industrialnej agonii. Tak więc moi drodzy, jeżeli jesteście gotowi podążyć krętymi ścieżkami do świata elfów, duchów i wampirów, świata pierwotnych uczuć, w którym najsilniejsze namiętności - miłość i nienawiść - rządzą ludzkim życiem, "follow me to the other side!".

Nie będę ukrywa, że moja obłąkańcza miłość do death metalu jest stosunkowo młodą namiętnością, więc niektórym z Was moje "świeże spojrzenie" na ten gatunek może wydać się zbyt spontaniczne. Ale o ileż uboższy byłby ten nasz świat bez owej spontaniczności... Nie wiem, czy nagły napływ uczuć spowodowany był tym, że "dorosłam" do tej muzyki, czy tym, że po 10 latach wszechwładzy Króla Diamonda, otworzyłam się na nowe doznania, czy wreszcie spowodowała to ewolucja, jaką niewątpliwie przeszedł death, sięgając po nowe instrumenty i zagłębiając się w gotyku. Nieważne są jednak powody, ważny jest jedynie skutek: death na długo pozostanie moim inkubem. Zanim zacznę Was oprowadzać po ulubionych albumach, zaznaczę, że NIE znajdzie się tu żadna grupa amerykańska, czego proszę nie tłumaczyć sobie zbyt pochopnie. Po prostu twórczość takich zespołów jak Death, Morbid Angel, Massacre czy Brutality nie jest mi na tyle bliska, żebym zdecydowała się o niej pisać. Aha, jeszcze jedno - ogólnej nazwy death metal będę używać także w stosunku do grup określających się jako doom, gothic czy symphonic.

Kryształowo czyste powietrze i tajemnicza mitologia Wikingów wpłynęła niewątpliwie na to, ze Skandynawia stała się kuźnią młodych talentów o profesji muzycznej spod znaku death i black metalu. Nikt chyba nie zaprzeczy, że to właśnie oni wiodą prym w metalowej Europie. I chwała im za to! Kto zna choć trochę skandynawskie granie, ten wie o czym mowa, kto nie zna - niech żałuje. Najbardziej klimatyczną bodaj grupa jest Theatre of Tragedy, którą tworzy siódemka Norwegów. Podczas gdy ich pierwsze wydawnictwo, zatytułowane po prostu "Theatre of Tragedy" (1995), wciąż podbijało moje serce (i uszy rzecz jasna), na rynku ukazał się powalający na kolana LP "Velvet Darkness They Fear" (1996). Co takiego niesamowitego jest w tych krążkach, że nigdy nie mam dosyć ich słuchania? Chyba to, że wraz ze zdecydowaną studnią (czyt. growlingiem) Hein Frode Hansena, przewija się anielski wręcz sopran Liv Kristine, przenosząc moje astralne ego wprost do niebios. A wszystko to wkomponowane jest w kawał dobrej muzyki, potężnie rozbudowanej i perfekcyjnie zaaranżowanej. Do tego należy dorzuci jeszcze dwa fakty: 1. wszystkie teksty napisane są angielszczyzną pamiętającą jeszcze burzliwe czasy Shakespeare?a; 2. cztery utwory, które znalazły się na nowym albumie, zostały nagrane wraz z rosyjskim kwintetem smyczkowym. To już swego rodzaju moda (a i pewne zaprzeczenie ogólnej teorii, że death metal to muzyka dla bezmózgowców), że zespoły grające zdecydowaną i mocną muzykę korzystają z pomocy orkiestr czy chórów (odsyłam z niekłamaną przyjemnością do największego dzieła symfonicznego metalu lat 90-tych "Theli" (1996) zespołu Therion).

Kolejną czarną gwiazdą, pobłyskującą obok Gwiazdy Polarnej, jest szwedzka grupa In Flames, złożoną z 5 facetów, grających melodyjny death, nie wolny od folkowych wpływów(!), co słychać na ich ostatnim dokonaniu "The Jester Race" (1996). Nie chodzi mi oczywiście o wesolutkie przytupy i hołubce, ani o celtyckie pobrzdękiwania a la Clanned, bowiem folk przemycany przez zespół jest zdecydowanie poważniejszy i "ciemniejszy". Jest to naprawdę miłe szwedzkie granie, gdzie trudno się doszukać blackmetalowych kwików i porykiwań. In Flames ma to do siebie, że doskonale łączy ciężar gatunku (niskie strojenie gitar) z niesamowitą rytmiką i głębokim growlingiem X.Andersa.

Zupełnie odmienny death przedstawia nam niemiecka grupa Crematory, mój zdecydowany faworyt gatunku. Patrząc na 5 twarzy spoglądających na mnie z wkładki, myślę, że raczej nie chciałabym spotkać żadnego z miłych panów w ciemnej uliczce na rogatkach. Ale to wrażenie pryska, gdy zapuszczam któryś z czteroalbumowej kolekcji zespołu. Przyznam szczerze, że dwie pierwsze płyty ("Transmigration" (1993) i "Just dreaming" (1994)) nie przyprawiły mnie o jakąś szczególną palpitację serca za dnia, czy nocny somnabulizm w kierunku sprzętu grającego. Za to dwie kolejne wynagrodziły mi to z nawiązką - "Illusions" (1995) i "Crematory" (1996) okazały się strzałem w szóstkę (albo trzy). Połączenie fascynującego growlingu ze zwykłym (ale niezwykłym...) głosem, proste i przejrzyste teksty o przemijaniu, śmierci i miłości(!), a do tego klawisze, klawisze, klawisze... Niesamowity efekt dało nagranie ostatniej płyty w ojczystym języku chłopaków - zaryzykuje stwierdzenie, że nagrana w angielskim byłaby tylko powieleniem poprzedniczki. Do tej pory jedynie Lacrimosa (rock gotycki) potrafiła zachwycić mnie tekstami w języku niemieckim. A tu taka niespodziewanka na metalowym podwórku... to będzie chyba moja płyta roku 1996. "Flieg' mit mir wohin du willst, ich nehm' dich gerne mit doch eins das weiB ich ganz genau, zuruck komme ich nicht".

Ze słonecznej Portugalii pochodzą dwa kolejne zespoły - Heavenwood i Moonspell. Aż dziw bierze, że to właśnie w promieniach słońca może powstawać takie mroczne piękno. Heavenwood określany jest często przez "znawców" jako przykładny naśladowca Crematory i Moonspella. Ja dorzuciłabym do tej dwójki jeszcze Cathedral, którego wpływy są szczególnie widoczne w piosence "Judith Heavenwood", pochodzącej z LP "Diva" (1996). Jest to naprawdę niesamowity album sześciu niezgorzej obrośniętych facetów. Growlingowy wokal XX rzeczywiście nasuwa skojarzenia z Crematory, ale nie ma tu takiej patetyczności i klawiszy. Jest za to niebiański wręcz klimat - rzadko kiedy okładka oddaje tak wiernie ducha muzyki (niebieskookie blond dziecię z korona cierniowa na tle wschodu słońca). Tematyka, jak to w strefie (z)mroku, począwszy od uczuć wypalających w sercu swe znamię, skończywszy na legendach i podaniach ludowych. Szczerze polecam. Szczególnie wielbicielom prozy Allana Edgara Poe. Następny zespół, o którym już wspomniałam, trudno podciągnąć pod jeden określony gatunek metalu. Bo czy nie brak na "Under the Moonspell" (1994) elementów zdecydowanie blackowych? (Pomijam tu oczywiscie twór Daemonium - "Dark Opera", w którym brał czynny udział Ernesto Ribeira - demoniczny i pełen uroku wokalista Moonspella). Czy pełen magii, namiętności, wampirów i perwersji świat opisany na "Wolfheart" (1994) i "Irreligious" (1996) nie łapie deathowych klimatow? Dlatego z pełną odpowiedzialnością klasyfikuje ich właśnie tu. Pierwszy album - zupełnie nie oszlifowany diament, zarówno pod względem wokalu, jak i muzycznie, i drugi, tym razem brylancik - przemyślany i doskonale zaaranżowany, maja zdecydowanie jedną cechę wspólną: muzycy czerpali w dużej mierze natchnienie z filozofii markiza de Sade. Jest w tej muzyce coś, co faktycznie rzuca specyficzny czar na słuchacza. Nie wiem, czy to charyzmatyczny wokalista, czy pełna orientalnych wpływów muzyka, ale nie da się przejść obojętnie obok Moonspella.

Wędrując tak po Europie, nie można pominąć zespołu Sirrah. Oto wyrosła na polskiej ziemi prawdziwa chryzantema, podlewana łzami smutnej egzystencji. Debiutancki album zatytułowany "ACME" otworzył Opolanom drogę na szczyty. Pełen ekspresji materiał, na którym słychać aż trzy wokale: zwykły, growling i kobiecy sopran (głosu użyczyła wokalistka grupy Moonlight) cieszy nasze uszy już od pierwszych taktów, sączących się z głośników. Przy odrobinie dobrej woli (której niestety u mnie brak) można by nazwać Sirrah naszym rodzimym Theatre of Tragedy. Ja poczekam jednak w cieniu na nowy krążek, żeby mieć większe podstawy do (krwawego?) osądu. Nawet postaram się być obiektywna...

Tak oto pokrótce wyjawiłam moje muzyczne fascynacje - mogłabym tak jeszcze dużo (Amorphis, Atrocity, Cemetary etc.), ale każda linijka w naszym muzycznym zakątku *) jest na wagę złota (niestety, nie metalu). Jeżeli choć jedna osoba przekonała się, ze warto sięgnąć po jakieś deathowe wydawnictwo, będę w pełni usatysfakcjonowana. Jeżeli nie - trudno, zawsze zostaje disco-polo :-)=

*) Vampire publikowała w tym czasie przede wszystkim w papierowym piśmie wydawanym na SGH.

« Poprzednia
1
Następna »
Na ile płyt CD powinna być wieża?