- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
felieton: Kultura słuchania muzyki AD 2013
strona: 1 z 2
Pora trochę ponarzekać na coraz gorszy świat. Tym razem na podupadającą kulturę słuchania muzyki. Nie oszukujmy się - nikt nie opiera swojej muzycznej wiedzy tylko i wyłącznie na słuchaniu oryginalnych wydawnictw. Jeśli ktoś naprawdę kocha muzykę, to musiałby być chyba przebogatym szejkiem i mieć dodatkowy pokój na same tylko płyty. Zawsze od zarania rockowych dziejów były sposoby darmowego pozyskiwania muzyki. Bardzo różne w zależności od czasów i technologii. Oczywiście nie pamiętam taśm szpulowych i tak dalej. Ale było za to nagrywanie z radia na kasetę, pożyczanie kaset i płyt od znajomych i przegrywanie ich na kasety bądź w przypadku CD na komputer. No i trzeba było znać ludzi słuchających dobrego rocka. Czy już nawet ostatecznie pójść na jakiś bazar celem zakupienia jakiegoś nie do końca oryginalnego wydawnictwa.
Chodzi mi o to, że kiedyś jakiekolwiek pozyskanie muzyki, czy to darmowe czy nie, wymagało jakiegoś zachodu i wysiłku. Dzisiejsza dostępność do praktycznie dowolnego albumu za jednym kliknięciem wiele wypaczyła. Pewnie, że też czasem ściągam, jednak sam wyznaczam sobie miesięczne ograniczenia (jakkolwiek by to głupio brzmiało). I jak na dzisiejsze standardy, naprawdę są to niezbyt wielkie liczby megabajtów. Poza tym, jak każdy prawdziwy fan muzyki, mam górną granicę ilorazu przyswajalności i ilości.
Niektórzy potrafią ściągnąć w dzisiejszych czasach po kilkadziesiąt albumów tygodniowo. Kiedy oni tego słuchają, ja się pytam? No właśnie... Kiedy? I czy w ogóle. Tu jest kolejny problem. Dzisiejsza młodzież (ciężko mi pisać "młodzież", wiedząc, że ja już praktycznie do niej nie należę) przesłuchuje po 10 sekund każdego utworu i na tej podstawie ocenia zajebistość albumu. W przypadku niepowodzenia takowa płyta (czy raczej folder) ląduje w koszu. A przecież doskonale wiemy, ile świetnych płyt to tzw. growery. Dopiero po iluś tam przesłuchaniach ukazują swoje piękno. Każdemu wydawnictwu trzeba poświęcić trochę czasu (nie mówię o artystach lub gatunkach, których się po prostu nie lubi, bo po co się katować?). Pokolenie wychowane w internecie widocznie go już nie ma.
Ja, jako że ponad połowę życie przeżyłem nie posiadając sieci łorld łajd łeb, widocznie brzmię jak stary zgred. Jednak po prostu nie czuję się zbyt zajebiście w erze iPodów, Facebooka i słuchania całych albumów z youtubowego streamingu. A już ściągnięcie całej dyskografii jakiegoś artysty czy zespołu - mówię o tych muzykach, którzy tę dyskografię mają obszerną - to już coś na kształt ignoranctwa. Szczególnie, jeśli jednocześnie przedstawia się siebie jako fana danego artysty bądź zespołu.
Tylko ja miałem to w mieście i tylko ja wielbiłem Satyricon, który z lasu wszedł do fabryki ołowiu popełniając swe najlepsze dzieło manifest. I się zraziłem, ale to były inne czasy. Wtedy miałem dobrą robotę - byłem listonoszem hehe. Inaczej też przeliczało się muzę. Chciałem kupić z wystawki na podcieniach w BB Deicide - Deicide - wyjątkowe wydanie, digi,lp coś tam - dawałem każdą kasę, a kazali mi spierdalać, bo nie na sprzedaż hehe. Dzisiaj nie do pomyślenia.
to ja w rewanżu wyznam, że w życiu całym moim z największą sraczką czekałem na Spaghetti Incident ale to już czasy oryginalnych kaset więc koniec z gnieżdżeniem się w nagrywalni na Szkolnej i wymijaniu tłumów na bemca