- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
felieton: Kultura chodzenia na koncerty AD 2013
strona: 2 z 2
Drugim typem fana jest "bogacz". Ubiera się ostentacyjnie w drogie lumpy, parkuje przed halą koncertową swoją audicą, zawsze kupuje bilety dla VIP-ów lub do strefy golden circle. Nierzadko zabiera swoją rodzinę na koncert. Jest to osobnik w słusznym wieku, który nieźle się dorobił po transformacji ustrojowej. Idzie na koncert raczej z sentymentu lub by spotkać starych znajomych niż z rzeczywistej potrzeby. Ale przecież to nie jest grzech. Często staje się klientem sklepików z pamiątkami - kupuje koszulki, bluzy, płyty, pałki do perkusji i inne gadżety. Dopinguje zespół wtedy, gdy wszyscy to robią. Oczywiście nieźle jest zorientowany w repertuarze, ale raczej tym starszym, z czasów jego młodości.
Następnie jest "dokumentalista". To ktoś, kto idzie na koncert głównie po to, by nagrać filmik, a następnie wrzucić go do sieci. Potem z wypiekami na twarzy ogląda go ze znajomymi i podnieca się świetnymi ujęciami. Kij z tym, że tam ledwo co widać i słychać, że stracił przez to świetną zabawę, grunt, że ma to nagranie. Rozumiem motywy, że unikatowe, z koncertu w Polsce, "moje własne", ale czy obawy o sprzęt, ciągła troska, żeby nie spadł w tłumie warte są tego kiepskiego filmiku? Nie lepiej kupić DVD? Przecież to żadna różnica, czy zespół gra w "Spodku", czy w "Budokanie". Do tej grupy należą głównie młodzi ludzie, zafascynowani internetem i nowoczesnymi gadżetami.
Bardzo dziwną grupę stanowią "kolekcjonerzy". Ich jedynym powodem pójścia na koncert jest nadzieja na złapanie czegokolwiek ze sceny - może to być kostka, pałka, setlista, ręcznik, woda do picia, uścisk ręki, smark z nosa wokalisty. Wobec tego zajmują miejsce pod sceną. Wyróżniają się tym, że raczej nie biorą udziału w zabawie, czekając na koniec widowiska i na owe fanty. W życiu się nie zhańbią tym, żeby coś kupić na stoisku z pamiątkami. Lubią atmosferę koncertów, ale przyćmiewa ona ich pragnienia. Ubierają się stosownie, najlepiej w koszulkę danego zespołu, by tym bardziej przypodobać się muzykom.
Straszni są "lalusie". To istoty niepojmujące istoty występu na żywo. Na koncert idą tylko pod warunkiem, że zespół gra w ich mieście. Bo "laluś" późno nie będzie wracał do domu, oj nie. Stoją "lalusie" daleko od sceny, bo boją się potrącenia, nadepnięcia, obcych włosów na swej twarzy. Czasem taki delikwent zawieruszy się pod scenę, kiedy jeszcze grają supporty i nie ma śmiertelnego ścisku. Kiedy jednak wchodzi na scenę headliner i zaczyna się gnój, to rozpaczliwie błaga ochroniarzy o ratunek; zjawisko to zaobserwowałem szczególnie w Niemczech, gdzie młodzi i chuderlawi uczniowie szkół średnich przeceniają swoje siły i robi się problem. Krewcy są tylko na początku, potem giną w tłumie "starej gwardii".
Uczestnicy "przypadkowi" to ostatnia grupa, na którą zwróciłbym uwagę. Mają niewiele wspólnego z rockandrollem, ale idą na koncert, bo coś tam ostatnio było modne w radio. Pamiętam czasy, kiedy Metallica nagrała "Garage Inc."; w rozgłośniach, telewizjach muzycznych mocno promowany był kawałek "Whiskey In The Jar", który z jakiegoś powodu mocno przypadł do gustu dresiarzom. I kiedy Metallica zagrała na warszawskim stadionie Gwardii, nagle okazało się, że wokół pełno dresów, którzy czekają tylko na ten jeden utwór. "Przypadkowi" bardzo mocno wyróżniają się w tłumie. Próżno w ich szafach szukać czarnej koszulki, wobec czego przyłażą w białych, żółtych, seledynowych lub - nie daj diable - budyniowych.
O tym, że czasy się zmieniają, wiadomo nie od dziś. Wiadomo, że zmieniła się kultura słuchania muzyki. Zmienić też musiała się kultura chodzenia na koncerty. Wcale nie pochwalam czasów, kiedy Szczecin robił totalny rozpiździaj i kroił ludzi w pociągach z biletów, naszywek, pasów, kurtek, butów itd. To nie byli żadni fani, tylko pieprzeni bandyci. Zresztą dziś pewnie wolą disco lub pop, a metalu słuchali w latach 80., bo był modny. Wtedy na koncertach bywało różnie, dziś na pewno jest bezpieczniej. Ale chyba też bardziej drętwo. Daleko nam jeszcze do publiczności niemieckiej czy czeskiej, której poprzewracało się w dupach od dobrobytu. Jednak te nowe zjawiska sprawiają, że czasem człowiek czuje się obco w swej własnej subkulturze.
Jestem na koncertach zespołów, których wcześniej nie widziałem (Powstaje wiele ciekawych kapel no i nie wszystkie stare było mi dane wcześniej obejrzeć. Oczywiście ulubione kapele pomijam, bo na tych staram się być zawsze. Odległość jest nieważna, ale z pogowaniem bywa różnie,. Wiek nie na wszystko i zawsze pozwala, ale stojąc pod sceną nie jestem w stanie zaprzestać machania dyńką jest to silniejsze ode mnie. Pić nie piję, a bawię się świetnie. Bardziej przeraża mnie ilość młodych, podreperowanych prochami, którzy "co to nie oni". No i brak wiedzy na temat kapel jest porażająca. Ja słucham wszystkiego poza hip-hopem i country i zawsze po kupieniu płyty starałem się dowiedzieć czegoś więcej czego nie można powiedzieć o dzisiejszej młodzieży. Może są wyjątki, może wiedzą coś na temat swojej ulubionej kapeli, ale myślę, że większość nie jest w stanie wymienić więcej niż 25 zespołów nie mówiąc o tym jaki rodzaj muzyki grają i dla mnie tacy nie powinni brać udziału w koncertach, bo jaki można mieć punkt odniesienia słuchając 2-4 zespołów. Ostatnią kwestią są zdjęcia i filmy. Ja rozumiem, że każdy chciałby mieć coś swojego po koncercie, ale kur... jak wyglądają ballady na koncertach gdzie zamiast zapalniczek świecą się komórki gdzie tu klimat, gdzie tu fanatyzm chyba tylko chwalenie się, że się było, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Jak się chodzi tylko na koncerty samych zespołow hard i heavy typu: Black Sabbath, Motorhead, Iron Maiden, Slayer, Megadeth, Acid Drinkers czy Vader to i się tak tendencyjnie szufladkuje, bynajmniej na koncercie Dead Can Dance, King Crimson czy Swans albo Einsturzende Neubauten, the Cure, Nick Cave and the Bad Seeds czy Mr Bungle, Fields Of The Nephilim a nawet Laibach takowe zjawiskowe określenie fanów jak moczymordy się nie pojawia, albo stara gwardia - fakt jest także ale nie kojarzę by była pijana i oblewała innych piwem, to raczej stara gwardia świeci przykładem chociażby znajmością tematu w kapelach, czy lalusie to wogóle jakieś takie dziecinne szufladkowanie miłośników muzyki - nie występuje. Owszem bywa i pogo i wspólne skadnowanie ale żeby się doszukiwac takich smiesznych zjawisk socjologiczno- społeczno- subkulturowych. Wszyscy przyszli po jedno na koncert i słuchać muzy. A golden circle to jakie to szufladkowanie, oczywistym jest, że kto ma więcej kasy to sobie idzie. Jedynie z czym sie zgodzę, to czasami lanserka się wybiera na koncert nie znając w ogóle reperuaru kapeli, ale przynajmniej później może się pochwalić na jakim to on albo ona była koncercie.
Ze "starą gwardią" dobrze się pobawić, ale nie wiem czy do niej należę, jeżeli tak to przeważnie z racji na wiedzę o tym kto gra, bo posturę mam normalną. Gdyby nie te dzisiejsze Złote Cyrkle to "bogaczy" raczej by nie było. Dawniej o tym kto jest blisko sceny decydowało koczowanie pod bramami, zawziętość i tak dalej. Takie dzielenie fanów po portfelu to porażka. Z "dokumentalisty" mam promil bo lubię mieć coś swojego, ale dosłownie kilka fot i króciutki filmik lub kilka dla uchwycenia atmosfery. Marnowania gigów na filmowanie i strzelanie tylko fot nie pojmuję. Do "kolekcjonerów" nie należę ani "lalusi". A fani "przypadkowi" to domena typowo masowych wykonawców jak Metallica, RHCP, U2, AC/DC. Na typowo klubowych kapelach raczej nie ma przypadkowych ludzi, tylko wszyscy są true albo prawie wszyscy tacy są.