- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
felieton: Kondycja muzyki rockowej AD 2014
strona: 1 z 3
Żyjemy w dość szalonych czasach i w ekstremalnie szybko zmieniającej się rzeczywistości. Dlatego warto na chwilę zatrzymać się i pomyśleć, jaka jest właściwie kondycja naszej ulubionej muzyki. Ten dylemat zahacza już o skomplikowaną filozofię. Trzeba przyjrzeć się poszczególnym aspektom sprawy. W pewnych kwestiach rzeczy mają się dobrze, w innych już nie. Po pierwsze samo znaczenie i status rocka w kulturze popularnej uległ chyba pewnej degrengoladzie. To wina masowych mediów, które zamieniły tę muzykę w kolejny produkt. Nawet choćby takie głupstwo, jak spłycanie przekazu tej muzyki poprzez głupawe programy telewizyjne. Dawniej rock był narzędziem buntu i głosem pokolenia, a dziś już nie ma takiej siły rażenia. Jeśli chodzi o samą muzykę - niby ciągle są świetne zespoły, świetne płyty, świetne koncerty. Tyle że najczęściej są to płyty i koncerty legend. Co to będzie, gdy takich legendarnych zespołów zabraknie. Świat bez Motorhead czy Judas Priest? Nawet ciężko mi to sobie wyobrazić.
Motorhead, "Hunterfest 2009", fot. Lazarroni
Chodzi mi o to, że nie widać rockowej wymienialności pokoleń. Wśród młodych zespołów nie widać nikogo, kto mógłby stać się legendą. Kapeli, która stałaby się ponadczasową ikoną. Mając na myśli ikoniczne zespoły, mówię też oczywiście o największych grupach lat 90. typu Alice In Chains czy Pearl Jam. No bo czas pędzi i od lat 90. naprawdę upłynęło już wiele czasu. Natomiast po roku 2000 nie pojawił się chyba żaden artysta, który mógłby stać się rockowym gigantem. Nie mówię o sukcesie komercyjnym, bo on jak wiadomo nie idzie w parze z jakością. Jest przecież na przykład megapopularny 30 Seconds To Mars, ale to przecież raczej cyrk, a nie zespół.
Nie objawił się artysta, ani zespół, który na zawsze stałby się pomnikowym rockowym gigantem - pod względem muzycznym. Przez to rośnie pewne zagrożenie dla największych festiwali typu Glastonbury. Czytałem gdzieś artykuł, że ktoś tam nawet przewiduje ich zmierzch. Nie będzie kto miał być headlinerem. Bo artyści młodej generacji nie zapełniają stadionów, tak jak Aerosmith czy The Rolling Stones. Niby na przykład są zespoły pokroju Muse czy Coldplay (notabene nie przepadam za nimi), które potrafią przyciągnąć tłumy, ale one zaczynały w połowie lat 90. Czy więc można ich zaliczyć do grona zespołów młodych, a ich członków nazwać młodymi muzykami? I don't think so. Chociaż z drugiej strony długowieczność rockmanów to ich cecha charakterystyczna. Dla typowego metalheada osiągnięcie czterdziestki to ciągle wiek nastoletni. Wszyscy też mówią o długowieczności Lemmy'ego, a taki John Mayall ma ponad 80 lat i jeździ w regularne trasy. Może i Lemmy prowadził i prowadzi o wiele bardziej rock'n'rollowe życie, ale mimo wszystko szacun dla Johna.
Muse, materiały prasowe
Wśród młodszych muzyków brakuje też takich naprawdę charyzmatycznych, oryginalnych postaci, artystycznych freaków. Nie chodzi mi o jakieś tanie skandale, ale o bycie fascynującą personą, z konkretnymi, często ekscentryczno - kontrowersyjnymi poglądami. Tu nie mówię nawet o ludziach typu Ozzy, ale na przykład o Morrissey'u. O ludziach, którzy mają dużo do powiedzenia poza muzyką. Marilyn Manson może dużo do powiedzenia poza sceną nie miał, ale był chyba ostatnią tego typu postacią.
Ostatnio byłem na koncercie dwuch młodziutkich kapel i skopali dupsko wszystkim przed sceną aż miło. Są jeszcze dobre kapele, tylko że ich nikt nie promuje stadionów zapełniać nie będą. Dlaczego np g'n'r byli tacy popularni? Bo ktoś na nich zarabiał i to jest odpowiedź. Jak można na czymś zarobić to się to ludziom wciska.
A weź sobie posłuchaj współczesnych "artystów". Jakieś In Flamesy, Soilworki, Dark Tranquility czy inne wynalazki - przecież ich ostatnie płyty brzmią tak jak by gitarzysta dopiero uczył się komponować, wokalista pierwszy raz śpiewał, producent nagrał to wszystko po cichu, a wytwórnia wydała dla hecy ;)