- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Wave Gotik Treffen - koncerty, Niemcy, Lipsk 1 - 4.06.2001
miejsce, data: Lipsk, 1.06.2001
miejsce, data: Lipsk, 2.06.2001
miejsce, data: Lipsk, 3.06.2001
Dzień pierwszy rozpoczęła Sophia - jak na Cold Meat Industry przystało, instrumentarium mieli dość wysublimowane, m. in. jeden z panów maltretował blachę przypominającą fragment obudowy peceta, a drugi siatkę drucianą, która co chwila spadała mu z podestu. Do tego pani przy czarnej puszce z pokrętłami i - co chyba ważniejsze dla muzyków - z pokaźną baterią puszek piwa. Muzyka dość monotonna, oparta na marszowym rytmie wystukiwanym przez męską część kapeli.
Klirrfactor - mimo, że muzyka na ich ostatniej płycie "Knustoff" jest bardziej mroczna i trudna w odbiorze od debiutu, to nijak się nie dało tego odczuć na koncercie. Klimaty porównałbym do festynu w remizie strażackiej. Po każdym utworze leciały jakieś śmieszne chyba gagi, jedyne co zrozumiałem to prezentacja elektrokrólika - maskotki zespołu dumnie usytuowanej na jednym z klawikordów. Drugie klawisze przyozdobił biustonosz, który poleciał w stronę zespołu w trakcie koncertu.
The Protagonist to jeden z moich faworytów z CMI. Niestety wszystko poza bębnami i deklamacjami puszczone było z playbacku. Za muzykami umieszczony był ekran, na którym puszczo film z aktorami przebranymi w stroje duchowne (głównie paniami). Film był muszę przyznać dość szokujący i bynajmniej nie o treści religijnej. Muzyka zaś wspaniała, dostojna, pięknie brzmiące klawisze, klimat pełen niepokoju i uniesienia.
Dossche okazał się jednym z niewypałów tego festiwalu. Panowie nie mieli nic ciekawego do pokazania poza iMacem na scenie.
Czym prędzej udałem się więc na Deutsche Nepal. Na scenie jeden człowiek, dość żwawy, może dlatego że nie do końca trzeźwy. Muzyka zaś zabijała, dosłownie - wokal momentami diabelnie przesterowany, poziom dźwięków przy głośniku, gdzie się ulokowałem - nie do zniesienia. Jedyny "ładny" moment nastąpił, gdy w trakcie utworu rozbrzmiały się sample z jakiegoś prymitywnego disco, które zostały jednak zacharczane obrzydliwie po kilku sekundach.
W tym momencie urwałem się z koncertu, żeby zobaczyć pierwszą gotycką kapelę tego festiwalu - Cinema Strange. Mimo że zespół istnieje dopiero od 5 lat, brzmi i wygląda co najmniej 10 lat starzej. Instrumentarium prawie klasyczne (oprócz automatu perkusyjnego), wygląd równie miły - panowie przywdzieli śliczne ciuszki, pończochy i spódniczki. Do tego wszyscy imponowali jakże pasującymi do reszty wyglądu olbrzymimi irokezami. Wokalista poruszał się z wdziękiem baletnicy i śpiewał doprawdy oryginalnie - z manierą przypominającą trochę takich wykonawców jak Devil Doll czy Sopor Aeternus.
Gwiazdą pierwszego dnia był niewątpliwie Blutengel. Ten projekt Christiana Pohla (udziela się również w Terminal Choice, Tumor , Seelenkrank) robi zwłaszcza w Niemczech zawrotną karierę. Single Blutengel kosztowały nawet dwukrotnie drożej niż przeciętna cena w Gothic Market. Christian otoczył się na koncercie dwiema wokalistkami i tancerkami. Show był w iście niemieckim stylu - kobiety, ogień i krew (keczup polał się obficie w trakcie kawałka "Bloody Pleasures"). Ciekawym elementem scenografii był parawan, przez który widać było tylko cień tańczącej ze sztyletem dziewczyny i ślady użycia tegoż narzędzia zbrodni. Zaczęli bodajże od "Weg Zu Mir" z debiutanckiego "Child of Glass". Koncert był świetnie nagłośniony, te bity wbijające się w mózg i potężne basy - cudo. Zagrali same hiciory, głównie z "Seelenschmerz", m.in. "I'm Dying Alone", "Die With You", "Soul of Ice", "Bloody Pleasures". Co ciekawe był to ich pierwszy koncert. Życzyłbym sobie samych takich debiutów.
Tak skończył się pierwszy dzień. Nie miałem już siły na pląsy do 5 rano przy electro-metalo-gothotece.
Dzień drugi rozpoczął się od mocnego akcentu. Prager Handgriff to jedno z moich ostatnich odkryć w gatunku cięższego elektro. Był to perfekcyjnie zagrany koncert. Bez zbędnych ozdobników i wodotrysków, panienek, efekciarstwa i festynu. Muzyka obroniła się sama.
Chcąc odpocząć po tak wyczerpującym koncercie udałem się na z góry upatrzoną pozycję, gdzie czekały napoje regenerujące. Okazało się, że po raz kolejny zadziałało hasło przewodnie tego wyjazdu - "oczekuj nieoczekiwanego". Organizatorzy stwierdzili, że na koncercie jest wystarczająco dużo osób i postanowili nie wpuszczać nikogo dopóki się nie przerzedzi. No i stanęła ogromna kolejka, akredytacja pozwoliła mi na podejście do samej bramki, ale ani kroku dalej. W końcu jakoś udało mi się wejść na Absurd Minds. Zawiodłem się, pyknąłem parę zdjęć moją Zorką 5 i poszedłem na "ajne klajne bratwurst".
A potem zagrał Terminal Choice. Widziałem ich w październiku 2000 w tej samej sali i muszę przyznać, że tym razem wypadli o niebo lepiej. Mniej gitar, co im zdecydowanie wyszło na dobre, gdyż elektrometalowe ubiegłoroczne popisy brzmiały koszmarnie. Odniosłem wrażenie pewnego zbliżenia stylu do przebojowego Blutengela, przy zachowaniu jednakże charakterystycznego dla Terminal Choice cięższego brzmienia.
Po Terminal Choice zagrał Haujobb, którego na żywo nie trawię. Początek miał obiecujący, mniej awangardowy i przekombinowany niż zwykle. Niestety nie dane mi było zobaczyć ich występu w całości, może następnym razem.
Suicide Commando nie było na internetowej liście zespołów, mających zagrać na festiwalu. Kapela ta ma u mnie dużego plusa za to, że nie idzie na łatwiznę, nie zmienia stylu po to, żeby sprzedać jak najwięcej płyt, a różnice w brzmieniu poszczególnych albumów wynikają rzeczywiście z rozwoju muzycznego grupy. Tym bardziej ucieszyłem się, że zagrali wszystkie moje ulubione kawałki z "Mindstrip" - "Comatose Delusion", "Love Breed Suicide", "Mindstripper" i boskiego "Hellraisera". Johan jak zwykle bardzo żywiołowy na scenie (co zresztą widać na zdjęciach), przez moment wspiął się na barierki, gdzie podtrzymywany przez publikę kontynuował swój występ. Tymczasem trzeba było gnać na Laibacha.
Dochodząc do parku, w którym odbywał się koncert, wydawało mi się, że słyszę jakieś intro do właściwego koncertu. Okazało się, że to końcówka Les Tambours Du Bronx. Wyglądało to trochę śmiesznie, gdyż parunastu chłopa obijało pałkami blaszane beki. Ludziom o dziwo się podobało. Po kilkunastu minutach wyszedł na scenę Laibach. Ze składu NATO Tour rozpoznałem tylko wokalistę. Instrumentarium i brzmienie również bardziej rockowe. Zabrakło w ogóle dodatkowych bębenków, które zawsze dawały utworom Laibacha niepowtarzalnego, dostojnego, marszowego charakteru. Zaczęli od utworów z "NATO" - "Final Countdown", "War", "Dogs of War", "Alle Gegen Alle", a potem nastąpiła cała seria kawałków z "nowego" "Jesus Christ Superstars". Dopiero na bis doczekałem się "Sympathy for the Devil" i nieśmiertelnego "Opus Dei". W trakcie bisów wystrzeliły fajerwerki, a wielki pomnik, na tle którego usytuowana była scena, stopniowo podświetlono. Dokładnie w momencie, w którym wybrzmiało po raz ostatni "Life Is Life" spadła ulewa.... doprawdy samo życie.
Przemoczony do suchej nitki dojechałem na część koncertu London After Midnight. Panowie odstawieni na sexbomby, koncert długi, zagrali sporo z "Psycho Magnet" (na bis słodki "Kiss"). Więcej mój zmęczony umysł nie zakonotował.
Dzień trzeci. Koncerty już od 13.
Grendel - całkiem nieźle, mimo stremowanego młodego wokalisty. Kompozycje obroniły się, ale widać było brak obycia ze sceną.
Culture Kultur - dwóch wokalistów, dość przeciętnych, ale utwory z nowej płyty to same przeboje.
Davantage - średnio się wysili z imagem (3 paski na twarzach zrobione pastą do zębów). Dużą zaletą jest, że obydwaj klawikordziści odgrywali właściwie wszystkie partie klawiszowe bez playbacku, co było rzadkością na koncertach w trakcie tego festiwalu
Neuroticfish - jedna z moich ulubionych kapel synthpop-electro. Młodzi wiekiem i stażem, co nie przeszkodziło im pokazać się naprawdę godnie. Od strony wizualnej ciekawostką było wyświetlanie na ekranie obrazu z sympatycznego pluginu Winapmowego - "Geiss". Poza tym aranżacje utworów na koncercie zbliżone bardziej niż na płytach do VNV Nation.
Accessory - nieźle, żywiołowo, z wykopem. Najbardziej podobały mi się kawałki z "Jukka2147.de".
Zmiana hali. Wpadłem na samą końcówke Hybryds, a potem na Monolith. Tu małe zdziwienie. Ten sam człowiek, a koncert zupełnie inny niż pół roku temu. Mniej powernoizu zabarwionego elementami transowo-orientalnymi, więcej brzmień klasycznie industrialnych, a to za sprawą utworów z lada moment mającej wyjść płyty.
Stin Scatzor - zespół początkowo schowany za foliową ścianą z drzwiami, przez które bezskutecznie starał się wyjść wokalista. Wyglądało to mniej więcej jak scena koncertu w barze w filmie Blues Brothers. Reszta mniej ciekawa, zagrane jakoś tak bez polotu i bez tego oldskulowego ebmowego brzmienia znanego mi z płyt.
Wróciłem do Agra Hale na In Strict Confidence. Zawiedli mnie srodze, zmarnowałem czas, w którym mogłem obejrzeć Project-X, Das Ich lub Ordo Equitum Soils.
"Cwaj... Fije... Cwaj.... Cwaj... Fije... Cwaj.... Cwaj... Fije... Cwaj...". Tak Niemcy wywołują bardzo popularną tu grupę Front 242. Przygasły światła i szok - intro z kultowej cyberpunkowej mangi Ghost in the Shell. Już ich polubiłem. ;) Rozpoczęli od "Modern Angel" i jechali równo do końca. Kondycji mógłby im pozazdrościć ludzie młodsi o jedno pokolenie. Kiedy już chciałem przysiąść na chwile zabrzmiał "Headhunter". Nie ma litości, trzeba się bawić.
Na koniec Coil. Grupa w pewnych kręgach kultowa, nie spodziewałem się natomiast, żeby byli popularni w Niemczech. Dużo osób jednak zostało, pewnie z ciekawości, a nie dla samej muzyki. Panowie wyszli ubrani w jednakowe, jasnoszare kombinezony. Na scenie zawieszone były pionowo sznury z podczepionymi żarówkami. Instrumentarium - głównie zagadkowo wyglądające walizki z wielką ilością potencjometrów. Na wstępie deklaracja "this concert I dedicate to the moon" (ciekawe co moon na to ? ;) ). Dobór i aranżacja utworów dla mnie zaskakujący. Nic z ambientowych, minimalistycznych kompozycji. Najbardziej zapadło mi w pamięci "I'm the Green Child" z "Constant Shallowness Leads to Evil". W oczy rzucał się kontrast między zachowaniem wokalisty (rzeczywiście ruchy jak małego dziecka, zeskoczył ze sceny, przywitał się spontanicznie z ludźmi na widowni, ucałował jakąś zdezorientowaną kobietę) i jego bardzo przetworzonym wokalem, wydobywającym się jakby z wewnątrz bestii. Z nowej płyty zagrali też "Higher Being Command" na maksymalnej, niemalże ogłuszającej momentami głośności. Rozpoznałem też fragmenty z "Time Machines" oraz "Astral Disaster". Zespół jakby wyprzedzając pytania pojawiające się wśród słuchaczy przekonywał, że to jest muzyka magiczna, żeby nie traktować jej zwyczajnie. Niewątpliwie normalne nie było też zakończenie koncertu Coil. W trakcie ostatniego utworu na scenę wyszło dwóch całkowicie nagich młodzieńców (jeden z tatuażem diabła na całych plecach) z bukietami kwiatów. Jeden z bukietów został natychmiast rozszarpany, a drugi powędrował do zdumionej całym zajściem widowni.
Niestety z przyczyn obiektywnych nie mogłem zostać na ostatni dzień festiwalu, aczkolwiek był on według mnie najsłabszy pod względem programu. Bardziej szkoda mi kapel, których nie zobaczyłem, gdyż grały w tym samym czasie co te, które oglądałem, ale w innym miejscu. W ten sposób nie zobaczyłem: Janus, E-Craft, Sanctum, Ordo Rosarius Equilibrio, Girls Under Glass, L'ame Immortele, Veljanov, Dust of Basement, Beborn Beton, Welle Erdball, Dreamside, In the Nursery, Cat Rapes Dog, XPQ-21, Ever Eve, Zeromancer, Atrocity, Omph, Theatre of Tragedy, Fading Colors, Endraum, Sanguis Et Cinis, Christian Death, Das Ich, Illuminate, Angels and Agony, Kifoth, Kiew, PAL, Dive, Project-X, Artwork, Estampie.
Materiały dotyczące zespołów
- Blutengel
- Cinema Strange
- Deutsche Nepal
- Dossche
- The Protagonist
- Klirrfactor
- Sophia
- London After Midnight
- Laibach
- Les Tambours Du Bronx
- Suicide Commando
- Haujobb
- Terminal Choice
- Absurd Minds
- Prager Handgriff
- Coil
- Front 242
- In Strict Confidence
- Stin Scatzor
- Monolith
- Hybryds
- Accessory
- Neuroticfish
- Davantage
- Culture Kultur
- Grendel