- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: The Temperance Movement, Poznań "Pod Minogą" 29.03.2014
miejsce, data: Poznań, Pod Minogą, 29.03.2014
Kiedy ostatni raz sprawdzałem na mapie, Glasgow leżało w południowej Szkocji. Wygląda na to, że kartografowie popełnili karygodny błąd, bo Phill Campbell i jego koledzy z The Temperance Movement z wyspiarską muzyką wspólnego mają niewiele. Jej korzeni można doszukiwać się bardziej w Teksasie, czyli stolicy amerykańskiego southern rocka. Zresztą sam zespół dał do zrozumienia, że brodaci panowie z ZZ Top to ich główne inspiracje. Kiedy? W poznańskim klubie "Pod Minogą" w sobotę 29 marca 2014 roku na jedynym polskim koncercie na ich trasie po Europie.
Mimo że na co dzień jestem słuchaczem raczej cięższych brzmień, coś mnie podkusiło, żeby pojawić się na tej imprezie. Wystarczyło mi jednokrotne przesłuchanie debiutanckiego albumu formacji wydanego w ubiegłym roku, żeby poczuć magię i podjąć decyzję. Parę sekund po wejściu do klubu ta sama magia była wyczuwalna w powietrzu. Mijałem grupy ludzi, którzy przyjechali do Poznania z Trójmiasta, Warszawy, a podobno nawet z Londynu na koncert "Prohibicjonistów". Większość była w posiadaniu sążnistych bród, kapeluszy i ubrana w czarne skórzane kurtki. Byłem zdziwiony, że przed klubem nie stał rząd czarnych Harleyów, jakie można zazwyczaj zobaczyć przed motorowymi klubami w Stanach. Kilka minut po 20 z widowni dało się usłyszeć pierwsze oklaski dla zespołu supportującego, czyli naszego rodzimego Terrific Sunday. Był to naprawdę dobry wstęp, mimo że klimat obu bandów znacznie od siebie odbiega.
Gwiazda zrobiła na mnie dobre wrażenie już przed koncertem, gdy członkowie The Temperance Movement zatrzymywali się przy grupkach fanów i wymieniali uprzejmości. Parę chwil później byli już na scenie i trzeba im przyznać, że rozpoczęli z grubej rury. W trakcie pierwszego utworu uświadomiłem sobie, co tak naprawdę znaczy stwierdzenie "Moves like Jagger". Połączenie dzikiej energii z momentami kobiecymi ruchami scenicznymi wokalisty tworzyły unikatowe widowisko. Po pierwszych dwóch kawałkach zespół musiał złapać oddech i zaprezentować swoją flagową balladę "Pride", przy której zapalniczki odpalały się same. Mimo że w brytyjskim kwintecie wokalista jest teoretycznie jeden, to okazało się, że głosy aż czterech członków zespołu zabrzmiały ze sceny, tworząc piękną harmonię dźwięków. Lider chwycił za gitarę akustyczną, zrobiło się melancholicznie. Dawno nie widziałem też tak dobrej chemii między publiką i zespołem. Bez żadnych ponagleń czy nagabywań ze sceny odbiorcy sami zaczynali tańczyć, śpiewać i wybijać rytm oklaskami. Nie dało się wyczuć granicy między grającymi i parkietem. Wszyscy bawili się zgodnie w rytmie bagiennego blues rocka.
Mimo że skład tworzą fantastyczni muzycy, którzy mieli do czynienia z takimi formacjami, jak Jamiroquai, Rooster czy Feeder, to zdecydowanie najbardziej wybijającą się postacią był wokalista Phill Campbell. Nie należę do potężnie zbudowanych ludzi, a co najwyżej do wagi lekkiej. Wielkim zaskoczeniem było dla mnie, kiedy okazało się, że Phill jest ode mnie dwukrotnie mniejszy. Z jego krtani jednak wydobywał się głos tak mocny, pewny i brzmiący jak zdarty wszelkimi używkami, że do końca występu zastanawiałem się, skąd tak naprawdę dochodzą te wszystkie dźwięki.
Był to jeden z najlepszych koncertów, na których się pojawiłem. Zarówno wymagania muzyczne, wizualne jak i duchowe zostały w pełni spełnione. Po niewiele ponad godzinnym występie już wiedziałem, że krążek The Temperance Movement zajmie wysokie miejsce na piedestale mojej półeczki płytowej, a ich przyszły koncert w okolicy na pewno nie pozostanie przeze mnie pominięty.