- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
relacja: Jethro Tull, Warszawa "Colosseum" 10.06.1997
miejsce, data: Warszawa, Colosseum, 10.06.1997
Wstydzę się mojej ignoracji kompletnej i całkowitej. Wstydzę się tym bardziej, że znałem Jethro Tull od dawna, nie dopadłem jednak żadnych płyt, nie wiem nawet, jak nazywają się muzycy... Mimo to zabieram sie z motyczką na słońce i piszę tę relację.
W dniu koncertu nie miałem jeszcze biletu, postanowiłem nabyć go w ostatniej chwili, udało się, ale musiałem zapomnieć o ładnej wersji wejściówki, dostałem kwitek identyczny z dyskotekowym. Zastanawiam się, czy ludzie, zajmujący się zbieraniem pieniędzy z "Colosseum" kiedykolwiek próbowali wejść na swoją własną imprezę. Właściwie wcale się nie zastanawiam, wiem, że nie. Inaczej wszyscy nie musieliby cisnąć się do jedynego wąskiego przejścia. W końcu udało się dopchać, weszliśmy, dotarliśmy pod scenę, koncert rozpoczął się punktualnie o dziewiętnastej. Szkoda tylko, że nikt nie poinformował o konieczności godzinnego czekania w piekielnym skwarze i zaduchu... Gęsta atmosfera skutecznie uniemożliwiała oddychanie, pot zalewał obecnych, nic nowego w tym miejscu, ale czy naprawdę nie można postawić kilku dużych wiatraków?
Chciałem napisać "dość marudzenia", ale temperatura i ilość tlenu naprawdę zdecydowanie pogarsza odbiór koncertu, niewiele brakowało, a zrezygnowalibyśmy ze stania niedaleko sceny... Teraz jednak to powiem: dość marudzenia. Kilka minut przed wyjściem zespołu na maleńką scenę miła pani powiedziała nam, że po godzinie grania nastąpi piętnastominutowa przerwa, poprosiła też (wzbudzając owację) o niepalenie, tak chciał zespół.
Weszli. Publiczność oszalała, miała ku temu całkiem niezły powód. Jethro Tull wyczarował dla nas pierwsze magiczne, śliczne, uduchowione, a czasem po prostu ostro rockowe, dźwięki. Usłyszeliśmy fragmenty klasyki ("J.S. napisał trzysta lat temu specjalnie dla nas ten utwór" - tak wyglądała zapowiedź przeboju bachowskiego), także autorstwa zespołu, co chwila padała data powstania kolejnego utworu, przeważały starsze ode mnie. Jethro Tull całkiem swobodnie porusza się od granej na flecie i klawiaturze klasyki do tremola na dwie stopy, charakterystycznego dla łomotu, okraszonego naprawdę mięsistą gitarą. Nie jestem w stanie wymienić utworów, nie znam tytułów, mam nadzieję jak najszybciej dokładnie poznać twórczość zespołu, może wtedy znów do nas przyjadą? W każdym razie doskonałej formie muzyków towarzyszyło równie doskonałe nagłośnienie, będące miłym zaskoczeniem po beznadziejnej organizacji imprezy. Jethro Tull warto słuchać na żywo, warto znać płyty, słuchać ich regularnie i odkrywać na nowo. Są śliczni!
Dwie godziny koncertu trwało ledwie zauważalną chwilę, bawiąc się ogromnymi balonami wyszliśmy powoli z namiotu. W samochodzie spotkała mnie niespodzianka - zamiast szyby miałem masę drobnego szkła (nic nie zginęło), koszt koncertu potroił się, ale i tak było warto...
Materiały dotyczące zespołu
Zobacz inną relację
Jethro Tull, Katowice "Spodek" 11.06.1997
autor: Roman Milowski